Całe życie z zegarkami i to w całym aspekcie możliwości zajmowania się nimi i w pełnej nimi fascynacji. Takim był Profesor Zdzisław Mrugalski. Jego pierwsze spotkanie z czasomierzami nastąpiło w zegarmistrzowskim zakładzie, potem ukończył Liceum Zegarmistrzowskie i techniczne studia. W późniejszych latach pracował naukowo w dziedzinie mechaniki precyzyjnej z zegarowymi specjalnościami. Współtworzył Klub Miłośników Zegarów i Zegarków.
Czy można lepiej poznać zegarowo-zegarkową materię?
Przygotowując wywiad z Profesorem Zdzisławem Mrugalskim dla magazynu drukowanego Zegarki i Pasja nr 2, którego premiera odbyła się w lipcu bieżącego (2017) roku, oraz na portal internetowy - z publikacją planowaną po dezaktualizacji wydania drukowanego, nie spodziewaliśmy się, że publikacja w medium cyfrowym będzie miała miejsce już po śmierci Profesora.
Niestety, kres życia bohatera naszego wywiadu i naszego przyjaciela przyszedł bardzo, bardzo szybko.
Prezentowane poniżej wersja wywiadu została przez Profesora Mrugalskiego w pełni autoryzowana.
W dniu dzisiejszym – 28 października obchodzimy imieniny Zdzisława – patrona zmarłego, co jest doskonałą okazją do prezentacji niniejszego materiału.
Mistrz zegarów i pomiaru czasu. Wywiad
Profesor, doktor habilitowany, inżynier i… zegarmistrz – czy tak można przedstawiać dobrze znanego nie tylko w naszym zegarkowym światku Profesora Zdzisława Mrugalskiego?
Na pewno trzeba jeszcze dodać: nauczyciel akademicki, wychowawca młodzieży, współtwórca i opiekun zegara na Zamku Królewskim w Warszawie, współtwórca i pierwszy Prezes Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków, obecnie jego Prezes Honorowy, autor wielu branżowych publikacji naukowych, popularno-naukowych i historycznych.
Władysław Meller (Zegarki i Pasja - ZiP): Tak się składa, że w zegarkowych, nie tylko cyfrowych mediach, nie było chyba jeszcze „klasycznego” wywiadu z Panem Profesorem?
Przy okazji promocji książki o zegarze na wieży Zamku Królewskiego w Warszawie, która odbyła się w salonie odCzasu doCzasu w Złotych Tarasach, jako gospodarz miejsca, ale także uczeń Profesora, wychowanek i przyjaciel miałem wielką przyjemność przedstawić zegarmistrzowski życiorys Pana Profesora. Jednak jako takiego zegarowo-zegarkowo-zegarmistrzowskiego wywiadu chyba jeszcze nie było, możemy się więc cieszyć, że w końcu przyszedł na niego czas!
Mimo że znamy się już kilkadziesiąt lat, a na platformie miłośników zegarów i zegarków regularnie spotykamy się od chwili podjęcia decyzji o utworzeniu Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków (to już prawie 15 lat), to dopiero przygotowując się do tego wywiadu poznałem, na jak wiele pytań chciałbym usłyszeć odpowiedź. Dzięki funkcjonowaniu portalu „Zegarki i Pasja”, a ostatnio także wydawanemu przez ten portal drukowanemu kwartalnikowi o tym samym tytule, mamy dla przeprowadzenia tego wywiadu najlepszą okazję.
Zdzisław Mrugalski (ZM): Jest to rzeczywiście pierwszy mój wywiad w mediach zegarkowych, ale przedtem udzieliłem kilka dużych wywiadów na temat zegarków i zegarów w innych publikatorach, np.: w tygodniku „Przekrój” (29.11.1987), „Gazeta Wyborcza” (24.07.2008), Radio Tok Fm – wywiad „na żywo” (8.10.2008), dziennik „Rzeczpospolita” (27.12.2008) i kilka innych.
ZiP: Słuchając wspomnień miłośników zegarków, często słyszymy, że zegarkową fascynację zapoczątkowało zniszczenie rodzinnego zegara czy zegarka, widok pracującego zegarmistrza, hipnotyzujący ruch wahadła zegara, a czasami zaciekawienie witryną sklepu jubilerskiego.
W jaki sposób Pan trafił na zegarkową ścieżkę?
ZM: Był to czas niemieckiej okupacji. Ponieważ w moim rodzinnym Ostrowie Wlkp. – na terenie włączonym do Rzeszy – polska młodzież pozostawała bez nauki (przed wojną zdążyłem ukończyć jedynie dwie klasy szkoły powszechnej), natomiast z chwilą ukończenia 12 lat podlegała obowiązkowi podjęcia pracy lub nauki zawodu. Początkowo zacząłem pracować w pobliskim niemieckim przedsiębiorstwie wodno-kanalizacyjnym „Rudolf Lautrich” (pracowałem m.in. w stolarni, a później w kuźni, wreszcie jako goniec w biurze tego przedsiębiorstwa). Jednak praca ta była dla mnie mocno uciążliwa i stresująca.
Dzięki znajomościom mojej mamy (ojciec został już w 1941 r. wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec) udało mi się podjąć naukę w zawodzie zegarmistrzowskim, co całkowicie mieściło się w obszarze moich zainteresowań.
Rozpocząłem więc naukę w dużym zakładzie zegarmistrzowskim, w którym było zatrudnionych ośmiu zegarmistrzów, w tym dwóch uczniów, i któremu szefował Niemiec (nie pamiętam nazwiska). W zakładzie tym był zatrudniony m.in. były właściciel przedwojennego zakładu zegarmistrzowskiego, przejętego przez innego Niemca – mistrz zegarmistrzowski Jan Kryszkiewicz.
W ten sposób, jak się okazało – już na całe życie, zawodowo związałem się z mechaniką precyzyjną, a szczególnie z techniką zegarową. Moja nauka zawodu została jednak przerwana w lipcu 1944 r. wskutek wysiedlenia nas, tj. mamy, mnie i dwojga młodszego rodzeństwa z mieszkania w Ostrowie Wlkp. i wywiezienia nas na roboty przymusowe na włączone do Rzeszy tereny Czechosłowacji (Sudety). Mama i ja byliśmy zatrudnieni w ogrodnictwie obsługującym domy uzdrowiskowe w miejscowości Velké Losiny (ówczesna niemiecka nazwa: Bad Gross Ullersdorf). Obiekty te były wtedy zamienione na przytułki dla niemieckich rodzin, przywiezionych tu ze zbombardowanych miast w głębi Niemiec.
Po różnych perypetiach i tułaczkach powojennych w lipcu 1945 r. wróciliśmy do Ostrowa Wlkp., gdzie kontynuowałem naukę w zawodzie zegarmistrzowskim u wspomnianego już mistrza Jana Kryszkiewicza, który po ucieczce Niemców odzyskał swój dobrze wyposażony zakład. Równocześnie zaliczałem w trybie eksternistycznym siedem klas szkoły powszechnej oraz uczęszczałem do 3-letniej średniej szkoły zawodowej, którą ukończyłem w czerwcu 1948 roku.
Pamiętam, że jeszcze w trakcie nauki zawodu, kiedy od dużych zegarów miałem przejść do pracy przy małych zegarkach, mistrz urządził mi mały „egzamin” polegający m.in. na ustawieniu celowo rozregulowanego wychwytu Grahama. Po sprawdzeniu wykonania przeze mnie tego zadania mój szef powiedział mi: „Będziesz Zdzichu dzielnym zegarmistrzem”.
Dyplom czeladnika zegarmistrzowskiego uzyskałem po wykonaniu tzw. sztuki czeladniczej (gruntowna naprawa zegarka kieszonkowego wraz z dorobieniem żądanych przez komisję egzaminacyjną kilku części), oraz zdaniu teoretycznej i praktycznej części egzaminu czeladniczego – w lipcu 1948 roku.
Pierwszym moim „twórczym” sukcesem było zbudowanie jeszcze w 1947 r. wahadła elektrycznego, za które w lipcu 1948 roku na wojewódzkiej wystawie prac uczniów szkół zawodowych Izba Rzemieślnicza w Poznaniu przyznała mi II nagrodę. Elektromagnetyczny napęd tego wahadła miał oryginalne rozwiązanie konstrukcyjne i szkoda, że wtedy nie miałem możliwości go opatentować.
ZiP: Z przekazu wiem, że do Państwowego Liceum Zegarmistrzowskiego w Warszawie trafił Pan dzięki notce w książce „Zegarmistrzostwo” brata Wawrzyńca Podwapińskiego.
Czy może Pan przybliżyć tamto zdarzenie?
ZM: O moim przeniesieniu się z rodzinnego Ostrowa Wlkp. do Warszawy zdecydował przypadek.
A było tak: u naszych sąsiadów zobaczyłem kalendarz książkowy wydany przez zakonników w Niepokalanowie. Był tam m.in. artykuł o zegarach i zegarkach autorstwa brata Wawrzyńca Podwapińskiego. Na końcu znalazłem uwagę zawierającą informację, że autor ten rozpoczął pisanie czterotomowego cyklu książek dla zegarmistrzów. Oczywiście złożyłem zamówienie na oba dotychczas wydane tomy. W II tomie tego dzieła, na samym końcu, zamieszczona była notatka „z ostatniej chwili” o zapisach do Państwowego Liceum Zegarmistrzowskiego w Warszawie. Po naradzie z rodzicami wysłałem tam odpowiednie dokumenty.
Nawet przez myśl nie mogło mi wtedy przejść, że ta krótka notatka tak bardzo wpłynie na dalsze koleje mego życia i że po latach będę recenzentem wydawniczym większości z 15 książek, i ich kolejnych wydań, autorstwa br. Wawrzyńca Podwapińskiego i jego współpracownika br. Bernarda Bartnika.
W ciągu kilkunastu lat tej współpracy z oboma autorami serdecznie się zaprzyjaźniłem.
Naukę w Liceum Zegarmistrzowskim rozpocząłem w dniu 1 września 1949 roku.
Poziom nauczania był tu dość wysoki: matematykę prowadziła p. mgr Olga Turska (żona późniejszego rektora UW prof. St. Turskiego), mechaniki nauczał mgr inż. Wiesław Juzwa – korzystając z podręcznika dla szkół wyższych (Mechanika ogólna S. Neumarka), a „Technikę drobnych konstrukcji” i „Teorię zegarów” prowadził mgr inż. Władysław Tryliński, który w tym czasie był jednocześnie kierownikiem Centralnego Biura Konstrukcyjnego Przemysłu Precyzyjnego („CBK-4”) i wykładowcą w Szkole Inżynierskiej im. Wawelberga i Rotwanda.
Liceum Zegarmistrzowskie ukończyłem w maju 1951 r. uzyskując dyplom „technika zegarowego” (uznawanego też przez Izbę Rzemieślniczą za dyplom mistrzowski w zawodzie). Liceum ukończyłem z wynikiem bardzo dobrym. Otrzymałem również dyplom „Przodownika nauki i pracy społecznej” – dający prawo podjęcia studiów bez egzaminu wstępnego na dowolnej uczelni wyższej.
O rozpoczęciu studiów wtedy jednak nie myślałem. Zgodnie z nakazem pracy – od 1 lipca zacząłem pracować w Głównym Instytucie Mechaniki (obecnie IMP) przy ul. Duchnickiej 3 w Warszawie, jako technik-laborant w Laboratorium Wytrzymałościowym.
Również przypadkowo zostałem studentem Politechniki Warszawskiej. A było tak: wraz z kolegą Januszem Lipińskim mieszkałem wtedy u jego znajomych przy ul. Szustra 10 m. 8 (obecnie – ul. Jarosława Dąbrowskiego). Janusz również był absolwentem Liceum Zegarmistrzowskiego i razem pracowaliśmy w GIM. W przedostatnim dniu września 1951 r. jednemu z naszych nauczycieli, p. Janowi Packowi (przedwojenny oficer WP, w naszym liceum prowadził WF i Przysposobienie Wojskowe), zepsuł się zegarek i z tego powodu złożył nam wizytę przy ul. Szustra. W trakcie rozmowy dowiedział się, że nie mam zamiaru dalej się uczyć.
Po jego ostrej reprymendzie postanowiłem następnego dnia wziąć z pracy przepustkę i zaniosłem odpowiednie dokumenty do dziekanatu Wydz. Mechanicznego Szkoły Inżynierskiej im. Wawelberga i Rotwanda przy ul. Narbutta. Okazało się, że szkoła ta właśnie od 1.10.1951 r. została wchłonięta przez Politechnikę Warszawską. I tak zostałem studentem I roku Wydz. Mechniczno-Konstrukcyjnego PW.
W 1953 r. przeniosłem się na nowo utworzony od 1 października tegoż roku na Wydziale Mechaniczno-Technologicznym Oddział Mechaniki Precyzyjnej z trzema sekcjami: „Przyrządy Optyczne”, „Przyrządy Pomiarowe” oraz „Drobne Mechanizmy i Przyrządy Pokładowe”. Na Oddział MP byli przyjmowani studenci, którzy – bez zaległości – zaliczyli dwa lata studiów na wydziałach mechanicznych. Bez dłuższego zastanawiania się wybrałem trzecią z wymienionych sekcji, którą miał kierować znany mi już inżynier, a później docent W. Tryliński.
ZiP: Państwowe Liceum Zegarmistrzowskie działało dość krótko. Pan znalazł się w jego drugim roczniku. Po kilku latach w miejsce liceum powołano Technikum Mechaniki Precyzyjnej z kilkoma specjalnościami precyzyjnymi.
Czy z Pana klasy, czy inni znani Panu absolwenci Liceum Zegarmistrzowskiego byli aktywni w zawodzie?
ZM: Z mojej klasy Liceum Zegarmistrzowskiego wielu kolegów trafiło do zakładów przemysłu zegarowego, m.in.: Karol Pacek do Łódzkiej Fabryki Zegarów – szef izby pomiarów, później z-ca dyrektora ds. produkcji, Leszek Halborn do Toruńskiej Fabryki Wodomierzy i Zegarów –główny konstruktor), Jan Raczkowski do Zakladów „Inko” – główny konstruktor, m.in. zegarów ciemniowych i rentgenowskich, Stanisław Przysiwek i Ryszard Jakubowski do ZMP Błonie. Kilku z nich uzyskało stopień inżyniera.
ZiP: Błonie, Łódź, Toruń – to najważniejsze ośrodki produkcyjne zegarowej branży.
Czy Instytut Konstrukcji Przyrządów Precyzyjnych Wydziału Mechaniki Precyzyjnej Politechniki Warszawskiej, w którym Pan pracował i którym także Pan kierował, współpracował z którymś z tych zakładów?
Jak taka współpraca wyglądała?
ZM: Instytutem kierowałem tylko przez jedną kadencję, byłem też kierownikiem Zakładu Konstrukcji Przyrządów Precyzyjnych, który stanowił odtworzenie dawnej katedry prof. W. Trylińskiego.
Zarówno w katedrze, jak i w Instytucie wielokrotnie wykonywaliśmy różne prace badawczo-konstrukcyjne zlecane przez zakłady przemysłowe, w tym Łódzką Fabrykę Zegarów, Fabrykę Wodomierzy i Zegarów w Toruniu, ZMP „Błonie” i inne zakłady przemysłu precyzyjnego.
ZiP: Inżynier Kazimierz Żelazkiewicz to nietuzinkowa postać polskiego przemysłu optycznego i precyzyjnego. W jednym z tomów z serii „Inżynierowie Polscy XIX i XX wieku” pod Pana redakcją zostały opublikowane wspomnienia inżyniera Żelazkiewicza z Błonia i z Włocławka (fabryka manometrów). Wiadomo też, że inżynier Żelazkiewicz uruchamiał produkcję w fabryce budzików w Łodzi, a podobno także wspierał uruchomienia w Pieszycach.
Czy znał Pan inżyniera Kazimierza Żelazkiewicza osobiście? Jak doszło do publikacji jego zawodowych wspomnień?
ZM: Osobiście poznałem inżyniera Żelazkiewicza jako Głównego Technologa w Łódzkiej Fabryce Zegarów podczas praktyki dyplomowej w 1955 roku. Pamiętam, że koniecznie starał się „utrącić” mój wniosek racjonalizatorski w postaci przyrządu usprawniającego nitowanie „klocka” sprężyny balansowej w produkowanym tam budziku. Po moim odwołaniu się do odpowiedniej komisji wniosek przyjęto i przyznano mi nagrodę 300 zł. W następnym roku podczas wycieczki ze studentami z satysfakcją stwierdziłem, że „mój” przyrządzik jest nadal stosowany.
Wielokrotnie widywałem się też z inż. Żelazkiewiczem w późniejszych latach – zarówno w Błoniu jak i we Włocławku. Na maszynopis jego wspomnień z pracy w Błoniu, gdzie kierował uruchomieniem produkcji „polskiego” zegarka naręcznego, natknąłem się – już po jego śmierci – w Biurze ZG Polskiego Towarzystwa Historii Techniki (którego byłem wiceprezesem). Jak ten maszynopis tam się znalazł – tego nie wiem.
ZiP: Jak wiem, w czasie pracy w Politechnice Warszawskiej warsztat zegarmistrzowski znajdujący się w Pana mieszkaniu wcale nie od czasu do czasu był używany, a częstotliwość praktyki zawodowej wynikała bardziej z możliwości czasowych wynikających z pracy naukowej niż z liczby potencjalnych zleceń.
Czy pamięta Pan jakieś szczególne naprawiane czasomierze, szczególnie trudne lub nietypowe naprawy?
ZM: W moim mieszkaniu nie miałem warsztatu zegarmistrzowskiego. Jeśli miałem jakąś naprawę, to wtedy moje biurko – po wyjęciu narzędzi z odpowiedniej szuflady – stawało się warsztatem. Niektóre prace mogłem też wykonać w dobrze wyposażonym warsztacie Instytutu.
Zajmowałem się wyłącznie naprawą zegarów i zegarków, natomiast czasomierze – z reguły już wtedy elektroniczne – były raczej domeną elektroników. Pamiętam m.in. dużą naprawę zabytkowego zegara firmy „Junghans” aktora pana Zygmunta Kęstowicza (zegara tego nie byli w stanie naprawić zegarmistrze warszawscy) oraz naprawę mojego zegara GB z 1876 roku.
ZiP: Pana książka „Mechanizmy zegarowe” to najpoważniejsza polskojęzyczna praca naukowa dotycząca techniki zegarowej. Przygotował Pan także kilka skryptów dotyczących tej tematyki, które były podręcznikami dla studentów Wydziału Mechaniki Precyzyjnej.
Jak doszło do napisania tej wyjątkowej książki?
ZM: Historia mojej książki „Mechanizmy zegarowe” jest dość osobliwa.
A było tak: w końcu lat 60-tych, kiedy prowadziłem wykład z „Mechanizmów zegarowych” dla IV roku specjalności „Drobne Mechanizmy”, moim obowiązkiem było napisanie skryptu akademickiego z tego przedmiotu. Planowana objętość skryptu, ze względu na liczbę godzin zajęć (4 godz. tygodniowo), powinna wynosić 240 stron maszynopisu, czyli 12 arkuszy wydawniczych. Poszczególne pozycje „Planu wydawniczego” musiały być zaopiniowane przez Rektorską Komisję ds. Wydawnictw, której przewodniczył prof. Henryk Trebert. Jak mnie zawiadomiła pani kierowniczka Wydawnictw PW, komisja nie całkowicie poparła wniosek o wydanie mojego skryptu, gdyż zaproponowała zmniejszenie go o połowę, tj. do 6 arkuszy wydawniczych. Nie wyraziłem na to zgody, gdyż materiał wykładowy był dość obszerny, a w dodatku pracę tę miałem już dość zaawansowaną.
Później prof. H. Trebert, który był przewodniczącym Komisji, wyjaśnił mi, że to on był autorem tej propozycji, gdyż uważał, że przemysł zegarowy nie ma w Polsce przyszłości i zamiast nauki o zegarach należy rozwijać technologie związane z elektroniką (jak się potem okazało, przemysł zegarowy w latach 70-ych znakomicie się rozwinął, m.in. w fabrykach w Łodzi, w Toruniu i w Błoniu).
Po naradzie z prof. W. Trylińskim złożyłem ofertę na opracowanie książki pod tytułem „Mechanizmy zegarowe” w Wydawnictwach Naukowo-Technicznych. Wiceszef wydawnictwa, a jednocześnie kierownik Redakcji Mechanicznej, mgr inż. Kazimierz Szopski, po uzyskaniu pozytywnej opinii od prof. W. Trylińskiego, z entuzjazmem odniósł się do tej oferty, gdyż wtedy jeszcze nie było wydanej w WNT książki z tej dziedziny. Wkrótce też podpisałem z WNT umowę na książkę o objętości aż 35 (!) arkuszy wydawniczych (ok. 700 stron maszynopisu). Miałem zatem możliwość znacznego rozszerzenia w niej materiału i przedstawienie szeregu zagadnień naukowych.
Chociaż książkę wydano w dość dużej liczbie, bo aż 3 500 egzemplarzy, to już po kilku miesiącach jej nakład był całkowicie wyczerpany. W ten sposób prof. H. Trebert przyczynił się do powstania mojej – jak się okazało bardzo potrzebnej – książki, za którą dostałem nagrodę ministra i która bardzo mi pomogła w uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego. Oczywiście, profesor H. Trebert otrzymał egzemplarz książki z odpowiednią dedykacją.
ZiP: Wiadomo, że niektórzy członkowie Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków – m.in. Karol Roman, Wit Jarochowski, Marek Górski (który był członkiem zespołu Budowy Zegara na Zamku Królewskim w Warszawie) oraz ja – jesteśmy byłymi Pana studentami i absolwentami Wydziału Mechaniki Precyzyjnej.
Czy jeszcze ktoś z absolwentów naszego Wydziału pracował w branży zegarkowej?
ZM: W polskim przemyśle zegarowym znalazło zatrudnienie wielu absolwentów naszej specjalności, np. w Łódzkiej Fabryce Zegarów – m.in. Jan Wojda, Jerzy Łuszczyński, Wiesław Ośrodek, w Toruńskiej Fabryce – m.in. Czesław Rychlewski, Leszek Halborn, Henryk Czerniawki i inni, w Błoniu – Janusz Piskorz, Józef Rokicki i inni, w Zakładzie Pomiarów Czasu PIAP – m.in. Maria Sobczyk-Dratwicka, Ewa Turzyniecka, Przemysław Plechawski, Krzysztof Brzykczy i inni.
ZiP: Doskonale pamiętam wykład Pana Profesora: „Dziś zegary kwarcowe, co będzie jutro?” wygłoszony w trakcie Kongresu zegarmistrzowskiego.
Czy zdarzało się Panu częściej wygłaszać tego typu prelekcje dla branżowców? Czy miał Pan zawodowo-szkoleniowe kontakty z zegarmistrzami?
ZM: O ile dobrze pamiętam, odbyły się cztery takiego rodzaju imprezy: dwa Ogólnopolskie Zjazdy Zegarmistrzów w Niepokalanowie – w 1987 i 1989 roku oraz dwa Kongresy Zegarmistrzowskie w Warszawie – w 1991 i 1992 roku. Na wszystkich tych imprezach wygłosiłem referaty.
Oprócz tego miałem kilka prelekcji na tematy zegarkowe w warszawskim Cechu Zegarmistrzów.
ZiP: Dzieło Zespołu Budowy Zegara Zamku Królewskiego w Warszawie, przy Cechu Złotników, Zegarmistrzów, Grawerów i Brązowników m. st. Warszawy, to niezwykłe dokonanie, w którym brał Pan udział. Pana żona powiedziała kiedyś, że: „mój mąż jest w tym zegarze zakochany”. Dzięki książce o zegarze zamkowym, możemy się o nim sporo dowiedzieć, ale…
Czy widząc inne mechanizmy zegarowe porównuje je Pan do mechanizmu zegara z Zamku Królewskiego?
Czy widział Pan rozwiązanie techniczne, którego zastosowanie mogłoby poprawić konstrukcję lub działanie mechanizmu zegara zamkowego?
ZM: Wszystkie znane mi wtedy i dziś rozwiązania konstrukcyjne poprawiające działanie mechanizmu zamkowego zegara zostały w nim zastosowane (brak jedynie monitora ułatwiającego kontrolę wskazań zegara). Oglądając dowolne mechanizmy zegarów wieżowych, porównanie przychodzi w sposób naturalny.
Mechanizm zegara zamkowego jest niezwykły i działa doskonale, co jest zasługą zarówno wykonawców, jak i jego opiekunów.
ZiP: W latach dziewięćdziesiątych, nastąpił gwałtowny wzrost liczby indywidualnych sklepów oferujących zegarki, co spowodowało głód zegarkowej i zegarmistrzowskiej wiedzy. Zaledwie kilka lat później – w 2002 roku wspólnie uzgodniliśmy, by utworzyć Klub Miłośników Zegarów i Zegarków.
Czy spodziewał się Pan takiego oddźwięku – tak szybkiego rozwoju Klubu?
ZM: Rozwój Klubu nastąpił rzeczywiście niezwykle szybko. To dzięki temu, że swoim profilem w dużym stopniu trafił on w zainteresowania szerokiej grupy „zegarkomaniaków” i uzupełnia ich wiedzę zegarkową. Na pewno nie bez znaczenia miał także wybór internetu, jako narzędzia komunikacji.
Przyznaję też, że rozwój Klubu i atmosfera spotkań klubowych sprawia mi wielką satysfakcję. Musimy jednak pamiętać, że z wielu względów nie jest on w stanie zastąpić szkoły, lub kursów kształcących zegarmistrzów na odpowiednim poziomie.
ZiP: Klub działa już ponad 13 lat, a od 2009 roku już jako formalne Stowarzyszenie Klub Miłośników Zegarów i Zegarków pod nowym kierownictwem. Dzięki Klubowi powstało też wiele innych aktywności (portale internetowe, grupy dyskusyjne, specjalne prezentacje, Warsztaty Zegarmistrzowskie).
Na jakie aspekty działalności Klub powinien zwrócić uwagę? Jakich działań od Klubu mogą oczekiwać miłośnicy zegarków?
ZM: Pole działalności Klubu jest dość precyzyjnie określone w jego Statucie – „krzewienie i pogłębianie wiedzy o czasie i o urządzeniach do jego pomiaru”, a jako dobrowolne Stowarzyszenie Klub powinien skupiać na tyle szerokie, na ile tylko to możliwe, spektrum osób.
Klub stał się inspiracją dla stworzenia kolejnych bardziej lub mniej formalnych grup działania i to jest jego wielką zasługą. Przykładem może być Koło Naukowe „Cyferblat”, które powstało na Wydziale Mechatroniki Politechniki Warszawskiej.
ZiP: Dzięki Klubowi światło dzienne ujrzało kilka Pana książek. Pierwszą była Czas i urządzenia do jego pomiaru, potem kolejne. Napisanie tych książek, to niezwykłe dokonanie, za które wszyscy miłośnicy zegarów i zegarków są Panu niezwykle wdzięczni.
Jakiego typu książek branżowych brakuje na rynku?
ZM: Moimi książkami starałem się wypełnić pewną lukę w polskiej literaturze zegarowej. Ważne, by nasze zawodowe informacje były systematyzowane, a książki są najlepszą do tego drogą.
Myślę, że przydałoby się polskie, ale uaktualnione wydanie szwajcarskiej, znakomicie opracowanej, książki „Theorie der Uhrmacherei” („The Theory of Horology”). Warto też, aby na przykład pan Adam Mroziuk w formie książki szerzej przekazał swoją bogatą wiedzę o dziejach firmy Gustav Becker.
ZiP: Na co dzień posługuje się Pan zegarkiem elektronicznym, a w Państwa domu liczba zegarów jest imponująca.
Jak wybiera Pan zegarek dla siebie, jakie zegarki są Pana ulubionymi? Ile zegarów w Państwa domu utrzymuje poprawny czas i ile z nich trzeba nakręcać?
ZM: Mam kilka zegarków naręcznych – mechanicznych i kwarcowych, jednak w codziennym użyciu są tylko cztery – ze względów praktycznych tylko kwarcowe, w tym dwa z radiową korekcją wskazań. Ponieważ zegarek zakładam na rękę tylko wychodząc z domu, to żaden z moich trzech mechanicznych zegarków z automatycznym naciągiem, zwykle leżący na stoliku nie ma możliwości działać poprawnie.
Również w mieszkaniu spośród kilkunastu zegarów czynne są tylko trzy zegary mechaniczne (bijące: jeden nakręcany codziennie – z kukułką, jeden nakręcany co tydzień – zabytkowy „Gustav Becker”, i jeden „Lilpop” – nakręcany co dwa tygodnie). Ponadto mam kilka zegarów kwarcowych (w tym jeden bijący i jeden wydający głosy ptaków) – w większości z radiową korektą wskazań. Do tego dochodzi jeszcze kilka budzików – mechanicznych i kwarcowych.
ZiP: Dziękuję za rozmowę.
ZM: Dziękuję również i z przyjemnością pozdrawiam czytelników magazynu i portalu Zegarki i Pasja