Szwajcarska, niezależna marka Oris zbliża się do obchodów 60. rocznicy wprowadzenia jednego ze swoich najbardziej kultowych zegarków – Super Divera. W związku z tym wprowadza kolejne wersje zegarków, tym razem mamy odświeżoną edycję Oris Divers Sixty-Five Date.
Zegarki nurkowe marki Oris to jedne z najbardziej rozpoznawalnych modeli tego producenta, które pojawiły się na rynku w latach 60. ubiegłego wieku. Mówimy tu o dwóch modelach – Oris Waterproof oraz Oris Super, z których to właśnie ten drugi interesuje nas bardziej, z racji podobieństwa modelu który do nas trafił, do tego właśnie zegarka.
Oba zegarki powstały na wiele lat przed tym, zanim Oris zaczął korzystać z mechanizmów ETA i Sellita, zatem model Super miał własny mechanizm - kaliber 484. Była to konstrukcja łożyskowana na 17 kamieniach, z ręcznym naciągiem i system antywstrząsowym firmy KIF Parashock. Balans kołysał się – rzekłbym – niespiesznie, w rytmie 18 000 wahnięć na godzinę. W latach 60-tych żyło się wolniej, to i mechanizmy nie musiały tak pędzić jak dziś. To żart oczywiście, natomiast wówczas był to po prostu standard, a nawet dziś mamy sporo mechanizmów „tykających” z podobna częstotliwością.
Pierwowzór, czyli Oris Super Diver – widoczny na zdjęciu powyżej, miał datownik umieszczony na godzinie 3. i kopertę o średnicy 36 mm. Zresztą Oris wypuścił jego reedycję w roku 2017, z zachowaniem dokładnie takiego samego rozmiaru koperty zegarka oraz klasyczną pozycją okienka datownika, oznaczoną referencją 01 733 7747 4055-07 4 17 18.
Oris Divers Sixty-Five Date
Nowy Oris Divers Date to na wskroś klasyczny, stalowy zegarek nurkowy, który jest dostępny w trzech kolorach cyferblatu: niebieskim, czarnym i beżowym, z datą na godzinie 6., oraz nakładanymi indeksami i wskazówkami wypełnionymi substancją SuperLumiNova. Wymiary koperty wynoszą 39 mm średnicy i 12,1 mm grubości, a całkowita długość z uchami wynosi 46,5 milimetra.
Do naszej redakcji trafiła najbardziej stonowana wersja kolorystyczna nowego modelu Oris Divers Sixty-Five Date, z beżową tarczą, która przy okazji wygląda najbardziej retro, a jednocześnie nie jest monotonna, dzięki zestawieniu jej z czarnym pierścieniem lunety wykonanym z ceramiki.
Kiedy „wrzuciłem” zajawkę tej recenzji na grupach zegarkowych na FB pojawiły się głosy, że ceramiczny pierścień nie pasuje do charakteru tego zegarka. Otóż moje odczucia są zupełnie inne – pasuje jak najbardziej - jest wąski, błyszczący i pięknie obramowuje tarczę, podkreślając jej „trójwymiarowość”, którą zawdzięcza zastosowaniu obustronnie wypukłego szkła. Nie jest to „glassbox”, ale jest ono wystarczająco zakrzywione, żeby cyferblat zdawał się opadać na brzegach.
Taki mały, taki duży, może nurkiem być
Na papierze, czyli według specyfikacji technicznej, zegarek Divers Sixty-Five Date jest niewielki – 39 mm to naprawdę skromna wartość. Choć i tak urósł w porównaniu z modelem z lat 60., jednak sprytny zabieg stylistyczny, polegający na zastosowaniu wąziutkiego, 3-milimetrowego wkładu pierścienia, sprawia, że jasna tarcza „rośnie w oczach” i powiedziałbym raczej, że ma 40,5 milimetra średnicy. Ząbkowany brzeg pierścienia wystaje około pół milimetra poza obrys koperty, co na pewno też optycznie przydaje mu wielkości.
Pierścień obraca się – oczywiście – tylko przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, i tak być powinno, przecież jest to rasowy zegarek mechaniczny typu diver.
Z tym obracaniem sprawa nie jest za to taka prosta – delikatne ząbkowanie, jego niewielka wysokość, oraz opadająca na zewnątrz powierzchnia pierścienia sprawiają, że jest to dość trudne, gdy zegarek jest suchy i nie mamy rękawiczek. Pod wodą będzie to prawdziwe wyzwanie.
Dużym plusem pierścienia lunety jest jego mały skok, pozwalający ustawiać go z dokładnością do pół minuty – pełen obrót bowiem to 120 łatwo wyczuwalnych „klików”. Na pierścieniu wygrawerowano laserowo znaczniki minut – do 15 minuty co jedną działkę, dalej co 5 działek, przy czym pełne dziesiątki mają oznaczenia liczbowe, pozostałe są kreskami. Na pozycji startowej jest trójkąt odwrócony wierzchołkiem ku dołowi z kropką wypełnioną Super LumiNova. Przy czym „świeci” ona dużo słabiej niż masa, która wypełnia indeksy na tarczy i wskazówki. Znaczniki i cyfry są wypełnione białym lakierem.
Tradycyjnie położona koronka jest dość duża, gęsto ząbkowana, o wypukłym zakończeniu ozdobionym logo ORIS na czole i jest oczywiście zakręcana. Jej działanie jest wzorowe – ma dwa długie i wyraźnie wyczuwalne skoki, a ustawanie zegarka jest perfekcyjnie wygodne. Duży plus za komfort obsługi.
Dobrze układa się na nadgarstku
Zegarek dostajemy na bransolecie oraz z dodatkowym, bardzo miękkim gumowym paskiem. Zarówno bransoleta jak i pasek mają rozwiązanie umożliwiające ich szybką zmianę bez konieczności użycia narzędzi.
Bransoleta ma szczotkowane ogniwa w kształcie litery Y, przy czym cztery pierwsze ogniwa mają po bokach dodatkowe, polerowane „policzki” z imitacją mocowania nitami, natomiast kolejne są ich pozbawione, skutkiem czego mamy skokowa zmianę szerokości bransolety.
Ucha rozstawione są na szerokość 19 mm, zaś składane zapięcie ma szerokość 16 mm, blokowane jest podwójnym zatrzaskiem zwalnianym przyciskami po obu stronach. Węższe ogniwa bransolety (bez polerowanych elementów po bokach) mają wybijane trzpienie pozwalające na samodzielną regulację jej długości, dodatkowo zapięcie ma możliwość pięciostopniowej regulacji w zakresie około 1 cm.
Niezależnie od tego czy na pasku czy bransolecie, zegarek dobrze układa się na nadgarstku, a skrócone ucha sprawiają, że nie będzie on odstawał od ręki nawet u osób o skromniejszym obwodzie.
Ma to tym większe znaczenie, że zegarek ten jest pozycjonowany – o czym jeszcze nie wspomniałem – jako uniseks, ale przy tym rozmiarze jest to dziś jak najbardziej uzasadnione.
Ascetyczna i „czysta” tarcza
Na beżowej tarczy nałożono srebrne indeksy wypełnione białą substancją Super LumiNova, po zmroku emitującą zielone światło, naprawdę znakomitej jakości. Wystarcza kilka minut naświetlania, żeby przez kilka godzin cieszyć się możliwością bezproblemowego odczytu czasu w ciemności. Jedynie kropka na pierścieniu lunety świeci jakby nieco słabiej.
Indeksy na godzinach 3. i 9. są prostokątne, indeks na 12. jest w kształcie logo Oris-a, pięciokątny ze skierowanym w dół ostrzem, pozostałe znaczniki są okrągłe, jak w modelu z roku 1965. Natomiast miejsce indeksu na pozycji godziny 6. zajęło okienko datownika, bez obramowania, z czarnymi cyframi na białym tle.
Wskazówki typu „ołówek” mają wnętrza wypełnione masą luminescencyjną, tak samo jak kropka na centralnym sekundniku.
Na bardzo ascetycznej i „czystej” tarczy znajdziemy jeszcze logo ORIS oraz napis DIVERS, a także oznaczenie klasy wodoszczelności oraz krótkie znaczniki skali minutowej na obwodzie. Warty podkreślenia jest fakt, że skondensowany krój pisma został opracowany wyłącznie dla nowej kolekcji Divers i nawiązuje do klimatu retro, na który moda w zegarkowym świecie trwa w najlepsze.
Górne powierzchnie zgrabnej, niewielkiej kopert są szczotkowane, natomiast boczne są polerowane i mają lustrzany połysk. Wkręcany dekiel jest przeszklony i wraz z zakręcaną koronką zapewniają wodoszczelność zegarka do 200 metrów.
Osadzony w kopercie, widoczny za przeszklonym deklem, pracuje mechanizm o oznaczeniu 733-1 i średnicy 25,6 mm, czyli 11 i ½ linii paryskiej. Lakierowany częściowo na czerwono wahnik nakręca sprężynę główną, zapewniającą 41 godzin chodu zegarka po jej pełnym naciągnięciu.
Mechanizm z automatycznym naciągiem jest modyfikacją szwajcarskiego, doskonale znanego kalibru Sellita SW200-1. Balans tego łożyskowanego na 26 kamieniach mechanizmu pracuje z częstotliwością 4Hz, czyli 28 800 wahnieć na godzinę.
Moja opinia o Oris Divers Sixty-Five Date
Zegarek Divers Sixty-Five Date jest bardzo interesującą propozycją nie tylko w segmencie modeli nurkowych. Lubię zegarki z jasnymi tarczami, mimo, że sprawiają często wrażenie mniej czytelnych, a tutaj beżowa tarcza w połączeniu z wypukłym szkłem dają naprawdę świetny efekt.
Beż cyferblatu jest bardzo ciekawą alternatywą dla bieli. Po pierwsze dlatego, że wspaniale wpisuje się w stylistykę retro tego zegarka, po drugie - stanowi kontrast dla srebrno-białych, nakładanych indeksów.
Koperta, jak dla mnie, jest w idealnym rozmiarze, będzie świetnie pasować zarówno kobietom jak i mężczyznom, i to nie tylko tym o szczuplejszych nadgarstkach. Wąska bransoleta i takiż pasek mogą nie przypaść do gustu facetom o bardziej masywnej budowie ciała, ale stylistyka retro wymusza pewne rozwiązania. Albo je akceptujemy albo nie. Moim zdaniem pasek za bardzo zwęża się ku wolnemu końcowi, na skutek czego wygląda nieco bardziej „damsko”, choć fakt, że takie były kiedyś paski retro. Obsługa klamerki również nie jest najwygodniejsza dla faceta, chyba, że ma on bardzo drobne dłonie.
Pomijając kwestię zapinania paska, wygoda noszenia i użytkowania zegarka jest na najwyższym poziomie. Jakość zegarka – jak zwykle w przypadku Orisa – nie postawia również nic do życzenia.
Raczej nie rozważałbym zakupu tego Orisa z przeznaczeniem do nurkowania, ale bardziej jako codzienny zegarek na każdą okazję i porę roku. Genialne połączenie klasyki z delikatnie sportowym stylem sprawia, że jest to doskonały towarzysz wakacyjnych wypraw, bardziej i mniej oficjalnych imprez oraz niezłomny kompan codziennej pracy, bez znaczenia, biurowej czy terenowej. Mógłby z powodzeniem zastąpić Seamastera na nadgarstku Jamesa Bonda.
Oris Divers Sixty-Five Date – podsumowanie, ocena i cena
Zegarki typu „diver” rzadko są obecnie używane przez ich posiadaczy zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, czyli do nurkowania - są popularne z uwagi na czytelność wskazań, trwałość i masywne koperty oraz odporność na działanie czynników środowiskowych.
W przypadku większości z nich, nie mają już one takich rozwiązań jak nurkowe przedłużenie bransolety, bo nikt nie zamierza zapinać ich na mankiecie kombinezonu. Mają jednak solidny wygląd i podkreślają męski wizerunek właściciela, poszukiwacza przygód i człowieka, który nie boi się wyzwań.
Oris Divers Sixty-Five Date to jeden z najmocniejszych kandydatów na idealnego desk-divera.
Sugerowana cena detaliczna zegarka w zestawie z paskiem i bransoletą to 10 990 złotych.
Plusy (+) | Minusy (-) |
+ klasyczny design retro | - rezerwa chodu na poziomie zaledwie 41 godzin |
+ nietuzinkowy dobór kolorów, piękny pastelowy cyferblat | - słaba luma na pierścieniu lunety (wyraźnie gorsza od tej na wskazówkach i indeksach) |
+ wygoda użytkowania | - za wąski pasek, szczególnie na wolnym końcu, klamra trudna do obsługi męską dłonią |
+ jakość wykonania | |
+ czytelność wskazań | |
+ wypukłe szkło szafirowe generujące wrażenie trójwymiarowości tarczy | |
+ ceramiczny wkład pierścienia lunety | |
+ bransoleta i pasek w zestawie | |
+ system szybkiej zmiany paska |
Na koniec jeszcze tylko dodam, że Oris pozostaje jednym z niewielu niezależnych szwajcarskich producentów zegarków z imponującą, 120-letnią historią. Marka ta nigdy nie zaprzestała wytwarzania zegarków mechanicznych, pomimo wielu rynkowych zawirowań i wahań koniunktury.
O jej historii i dokonaniach możecie przeczytać tutaj - Oris od 120 lat kroczy własną drogą.