Firma Revue Thommen powstała w 1853 roku jako Societe d`Horologerie a Waldenburg a następnie i przejęty przez Gedeona Thommen i Loui Tschoppa w 1859 roku. Jej istnienie wywarło duży wpływ na zabytkowe miasto Waldenburg oraz cała dolinę o tej samej nazwie. Od początku firma produkowała zegarki kieszonkowe i naręczne oparte o własne mechanizmy. W 1870 roku było to już 4 000 zegarków rocznie, wszystkie z mechanizmami własnej produkcji. W 1890 roku 13 000 zegarków.
Firma stała się praktycznie niezależna od dostawców z zewnątrz. Wszystkie komponenty produkowano we własnym zakresie. Po śmierci Gedeona fabrykę przejął jego syn Alfons i w 1905 roku wprowadził firmę na giełdę jako Revue Thommen AG. Produkcja rosła, co zaowocowało budową i otwarciem drugiego pawilonu produkcyjnego w Waldenburgu oraz filii w Gelterkinden i Langenbruck. Prawdziwym przełomem dla firmy była I Wojna Światowa, wtedy RT otrzymało zamówienie od Swiss Air Force na produkcje chronografów lotniczych. W 1936 roku firma otrzymała także kontrakt na produkcję oprzyrządowania lotniczego (wysokościomierze, prędkościomierze, zegary itp.) które produkowali z logo THOMMEN, co odbywa się do dnia dzisiejszego.
Zegarki Revue Thommen nosiło wiele znanych osobistości. Nie do pobicia jest pod tym względem Revue Thommen Cricket, który można nazwać zegarkiem prezydenckim. Żaden zegarek na świecie nie może sie z nim pod tym względem równać. Cricket Watch nosili prezydenci USA: Truman, Eisenhower i Johnson. Nosi go także rodzina Bushów. Robert Keneddy nosił Cricketa jako codzienny zegarek. To był pierwszy zegarek z alarmem akustycznym. Firma wprowadzała wiele innowacji.
Ręczny wysokościomierz dla alpinistów, własne mechanizmy, wiele certyfikatów…. Niestety w końcówce lat 90-tych produkcja podupadała. Przede wszystkim do 1998 skończono produkować własne mechanizmy, a zegarki wyposażano w mechanizmy wyprodukowane wcześniej i zgromadzone w magazynach. Gdy wydawało sie, ze firma przestanie istnieć zainteresowanie zgłosiła Grovana (firma zegarmistrzowska z tradycjami od 1924 roku) i wykupiła prawa do marki Revue Thommen. Od wiosny 2001 wznowiła też produkcję mechanizmów opartych na patentach RT. Zdecydowano rozwijać dalej 2 linie produkcyjne: The Airspeed ze słynną Flyback Collection i klasyczne zegarki RT.
Niedawno powstała nowa siedziba firmy wraz z muzeum, obiektem usługowym i produkcją w oczywiście w szwajcarskim Waldenburgu. W latach 90-tych marka funkcjonowała w Hong-kongu – co było próbą odniesienia sukcesu na chłonnym, gwałtownie rozwijającym się rynku Chin i całego Dalekiego Wschodu. Człowiekiem, który podjął się przebudowy marki jest Roland Buser. Prawdziwy „rzemieślnik czasu”, pochodzący ze szwajcarskiej rodziny zegarmistrzowskiej. Zarządzał zakładami produkcyjnymi dla renomowanych firm, takich jak Ronda i ETA. W 1997 roku dołączył do Cartiera, gdzie następnie jako dyrektor grupy Richemont odegrał kluczową rolę w tworzeniu funkcji serwisowych i działań w regionie Azji i Pacyfiku. W 2004 roku przeniósł się do Choparda dla którego zreorganizował dystrybucję tworząc oddziały w Hong Kongu, Szanghaju i Pekinie. Wiara w wielkość i potencjał marki Revue Thommen pozwoliła na realizację planów zawodowych w marce, z której chce stworzyć producenta doskonałych, ale rzetelnie wycenianych czasomierzy.
Po reorganizacji w 2012 roku, własność jest obecnie skonfigurowana w następujący sposób:
· GT THOMMEN WATCH AG jest właścicielem praw do marki i znaków towarowych, które są oznaczone jako Revue Thommen
· Revue Thommen AG posiada prawa marki i znaku towarowego dla instrumentów lotniczych, które są pod marką Thommen Aircraft Equipment
Po poznaniu zarysu dziejów tej znamienitej marki, przechodzimy do bohatera recenzji jakim jest oczywiście zegarek. Zegarek marki Revue Thommen z linii Airspeed.
Kiedy kupowałem swój pierwszy, poważny zegarek w połowie ubiegłego dziesięciolecia (Certina DS. Podium Chrono Valjoux) wpadły mi w oko prezentowane w tym samym salonie zegarki Revue Thommen. Były różne modele, ale właśnie linia Airspeed spodobała mi się najbardziej. Klasyczne, ale sportowe wzornictwo, świetny antyrefleks na szkiełkach – były wspaniałe – tylko wtedy, jak dla mnie, zbyt kosztowne.
Jednak sympatia i sentyment do marki przetrwały.
Nieco ponad tydzień temu trafiła do mnie paczuszka z oczekiwaną niecierpliwie zawartością. Po pozbyciu się opakowania zabezpieczającego ukazało się proste białe kartonowe opakowanie z logo firmy. W nim było kolejne pudełeczko, w charakterystycznym dla RT ciemnoniebieskim kolorze.
Z zewnątrz wyłożone tworzywem imitującym skórę - wewnątrz jasny materiał o fakturze aksamitu. A na środku on - Revue Thommen Airpeed XLarge Pioneer Chrono. Nr ref. 16071.6132. Już od dawna chciałem uzupełnić kolekcję o zegarek ze stoperem – mimo, że nie korzystam z tej komplikacji. Jako, że lubię zegarki duże – trafiająca się okazja w postaci tego modelu plus sentyment do marki – zaowocowały tym, że czasomierz trafił do mnie jako nowy nabytek.
Zacznę od danych technicznych:
Koperta: stalowa
Średnica: 44 mm bez koronki
Grubość: 15,7 mm
Między uszami: 22 mm
Wysokość od ucha do ucha: 54 mm
Szkło :szafirowe z antyrefleksem po obu stronach
Dekiel: zakręcany z szafirowym szkiełkiem
Bransoleta: stalowa z pełnych ogniw
Tarcza: czarna matowa
Mechanizm ETA Valjoux 7750 – stoper, mała sekunda, podwójny datownik
Wodoodporność: 100m
Pierwsze wrażenie było dla mnie bardzo pozytywne.
Zegarek po prostu mi się podoba. Oczekiwałem dużego, grubo ciosanego „tool watcha”. Ten zegarek taki jest. Wrażenie potęgują proste, mięsiste boki koperty. Są one precyzyjnie szczotkowane. Uszy mają sporą wysokość, ale są - patrząc od góry - dość wąskie.
Ich górna powierzchnia jest polerowana. Ten drobny detal stylistyczny wraz z wypustkami na lunecie ponad indeksami - umieszczone co druga godzinę – powodują, przynajmniej u mnie, bardzo mocne skojarzenie do zegarka innej marki. Zobaczyłem Breitlinga Avengera ;)
Być może to celowy zabieg stylistyczny – Revue Thommen ma w swojej ofercie zegarek wyraźnie i mocno inspirowany Rolexem. Ja nie przepadam za naśladownictwem. Jednak w tym przypadku po bardzo pobieżnej analizie widać, że poza ogólnym wrażeniem, zegarek nie ma ani jednego detalu jak Breitling Avenger.
Częścią najbardziej wspólną jest mechanizm. W obu zegarkach pracuje Eta VJ 7750 – co też niejako wymusza upodobnienie ze względu na rozmieszczenie wskazań.
Wracając do koperty.
Wykonana jest na bardzo wysokim poziomie. Jak wspomniałem – szlify są bardzo precyzyjne. Miejsca polerowane są naprawdę jak lustro. Krawędzie są równe i ostre. Przyciski stopera świetnie wykonane i o ciekawym kształcie. Koronka jest spora, ma logo producenta.
Jest zakręcana. Zakręcanie jest łatwe, choć trzeba wykonać kilka obrotów. Z obu stron koronki są chroniące ją wypustki koperty. Od góry polerowane.
Dekiel jest stalowy, polerowany z wygrawerowanymi podstawowymi informacjami.
Przez szkiełko widzimy mechanizm. Nie jest to mechanizm którego zdobienia spowodują serie westchnień z zachwytu. Tylko wahnik ma naniesione pasy genewskie i wygrawerowaną nazwę firmy. To niewiele, ale on nie jest specjalnie wdzięcznym obiektem do zdobień.
Tak naprawdę dekiel mógłby być pełny – a zapewne więcej radości sprawiłby jakiś fajny grawer na nim, niż to okienko.
Nie mniej – to właśnie mechanizm jest jedną z mocnych stron zegarka.
VJ 7750 to doskonale sprawdzony „wół roboczy”, ale nie toporny, bo bardzo łatwo zmusić go do wyjątkowo dokładnej pracy. Poza tym jest często stosowany jako baza do modyfikacji przez wielu producentów, także w zegarkach kosztujących kilkanaście i kilkadziesiąt razy więcej niż opisywany Revue Thommen.
Mechanizm nakręca się automatycznie, jednak praca rotora naciąga sprężynę tylko podczas obrotu w jedną stronę. Obrót w druga jest „jałowy” i przez to bardzo łatwo wzbudzić szybki obrót wahnika, który wyraźnie poczujemy na nadgarstku. Ja bardzo lubię to uczucie.
Wówczas zegarek niemal cały wibruje.
Wiele osób uważa to za wadę – ja wręcz przeciwnie.
Drugą „wadą” jest relatywnie długa zmiana daty. Ale to również zupełnie mi nie przeszkadza. Kolejna „wada” to grubość mechanizmu. Koperty najcieńszych zegarków napędzanych VJ 7750 to minimalnie mniej niż 14 mm. Zegarki 40 mm i mniejsze – według mnie - wyglądają karykaturalnie przy 1,5 centymetrowej grubości. Moim zdaniem, to predysponuje go wyłącznie do zegarków sportowych, casualowych i o większej średnicy.
Ale i jego komplikacje konstrukcji takie właśnie przeznaczenie potwierdzają.
W opisywanym modelu ta grubość nie stanowi żadnego problemu.
On miał taki być. Miał być lekko toporny. Solidny.
Grubość jest optycznie niwelowana przez sporą szerokość – 44mm.
Proporcje są zachowane.
Nic nie wydaje się przerośnięte.
Sama wielkość jest także lekko „gubiona” dzięki sporej obrotowej lunecie i tym samym niezbyt dużej tarczy. Luneta obraca się w jedną stronę, z 60-cioma precyzyjnie odczuwanymi kliknięciami. Jest bardzo dobrze ustawiona – indeksy na lunecie i tarczy pokrywają się.
Polerowane wypustki mają wygrawerowane oznaczenia minut – co 10 jednostek.
Poza nimi są indeksy, co pozostałe 10 minut, w postaci wygrawerowanych kresek. Pozostałe indeksy oznaczają minuty. Są ich po trzy na każdy 5 minutowy przedział, ponieważ zewnętrzna krawędź wypustek stanowi kolejną minutę. Sam bezel jest szczotkowany w kształt okręgu. Na jego bocznych krawędziach jest jeszcze sześć śrubek.
Szkło jest oczywiście szafirowe.
Ma naniesioną po obu stronach powłokę antyrefleksyjną. Warstwa zewnętrzna powoduje bardzo intensywną niebieską poświatę. Nie wszyscy to lubią. Jednak przy odpowiednim ustawieniu widać jej świetną efektywność. Nie widzimy szkła.
Jednak czasem kiedy ta „niebieskość” jest widoczna – mamy wrażenie, ze właśnie taki kolor ma tarcza. A tarcza jest ciemno szara. Wielu nazwałoby ja czarną. Jednak to nie głęboka smolista czerń. Jej faktura jest matowa i lekko jakby chropowata.
To zapewnia świetną czytelność i brak jakichkolwiek odbić światła.
Tarcza jest wykonana świetnie.
Myślę, że nie byłoby się czego wstydzić, choćby w zestawieniu ze wspomnianym modelem Breitlinga. Tarcze małego sekundnika oraz minutowa i godzinowa stopera są lekko zagłębione i giloszowane w kształt okręgów.
Na godzinie trzeciej są okienka datownika.
Wskazanie dnia tygodnia jest klasyczne. Jednak wskazanie dnia miesiąca odbywa się w okienku potrójnym. Widzimy dzień obecny, poprzedzający i następny, a czerwony trójkącik wskazuje aktualną datę. Moim zdaniem to rozwiązanie niepotrzebne.
Klasyczne jednookienkowe wskazanie byłoby zdecydowanie lepsze. Na szczęście producent zrezygnował z jakiegokolwiek obramowania otworów, a tło datowników jest czarne więc to rozwiązanie nie psuje zbyt porządku na tarczy.
Nad wskazaniem dnia tygodnia nadrukowane jest logo ii nazwa firmy. To bardzo precyzyjny, biały nadruk. Pod okienkiem jest nazwa linii modelu naniesiona w ten sam sposób. Indeksy godzinowe są nakładane, stalowe z naniesioną masa luminescencyjną. Pomiędzy nimi jest podziałka sekundowa dla wskazówki stopera, i podziałka zgodna z częstotliwością pracy mechanizmu (4Hz). Wokół tarczy jest jeszcze pierścień, skośny z naniesioną skalą tachymetru – to wskazanie moim zdaniem uatrakcyjniające zegarek dla wielu osób i jakby naturalnie, aż proszące się do wykorzystania w przypadku stopera.
Wskazówki są stalowe, polerowane.
Tarcze ożywiają tak oczekiwane i lubiane przez zegarkomaniaków … „smaczki”.
Są nimi elementy w kolorze czerwonym. Pierwszy to wspomniany wcześniej trójkącik wskazujący aktualna datę. Kolejne to czerwone wskazówki godzin i minut stopera i w połowie czerwona wskazówka sekundowych wskazań tej komplikacji. Dodatkowo, jako przeciwwaga tej wskazówki jest wycięte, przestrzenne, logo Revue Thommen.
Wygląda to bardzo atrakcyjnie na tle tarczy.
Dodaje agresywności i sportowego charakteru. Zegarek jest oferowany na gumowym pasku, lub na bransolecie. Mój jest z bransoletą. I to nie jest mocny punkt zegarka. To znaczy nie do końca jestem zadowolony. Po dopasowaniu bransoleta jest bardzo wygodna.
Niestety, nie wygląda zbyt dobrze pod kątem precyzji wykonania – szczególnie mając na uwadze świetnie wykonaną kopertę…
Po pierwsze: w takim zegarku oczekiwałbym jednak ogniw skręcanych, a nie najprostszych wciskanych pinów - a tak właśnie jest. Zapięcie jest pewne, solidne ale w tej klasie zatrzaski….?! Oczekiwałbym przyciskowego zwalniania zapięcia.
Tu, po odchyleniu dodatkowego zabezpieczenia musimy podważyć zapięcie paznokciem.
To dość niewygodne. Tym bardziej, że blokada jest dość mocna i trzeba użyć sporej siły jak na zapięcie. Sama klamra jest szczotkowana i ma logo firmy – ale to mizerny laserowy grawer. Ogniwa to jak dla mnie najbardziej „odpustowa” część zegarka.
Każde ogniwko składa się z sześciu niemal luźnych części. Każda druga od prawej i lewej jest polerowana, reszta szczotkowana. Szczególnie ostatnie ogniwo przed mocowaniem do zegarka układa się wyraźnie nierówno – każdy z sześciu elementów ogniwka „żyje własnym życiem”. Na szczęście maskownice są solidne, pełne.
To daje nam mocną, wytrzymałą i zadziwiająco wygodną całość, która wygląda słabo i niewygodnie się rozpina. Oczywiście nie jest żadnym problemem zastosowanie paska.
22 milimetrowy rozstaw daje spore pole do popisu, a gabaryty zegarka, w tym uszu pozwalają zastosować naprawdę grube paski. Na pewno wypróbuje gruba solidna bransoletę typu mesh shark. Czuję, że będzie wyglądała wraz z zegarkiem świetnie.
Podsumowując:
Revue Thommen AirSpeed Pioneer to zegarek dający dużo radości. Duży, ale układający się nieźle na ciut skromniejszych nadgarstkach. Nie jest elegancki – ale doskonale wpisze się w gusta miłośników wyrazistych sportowych zegarków.
Jest praktyczny, czytelny i bardzo wygodny.
Zegarek wykonany perfekcyjnie, z dokładnym mechanizmem (w pozycji poziomej badany wibrografem nie przekraczał +4 s a koronką w dół było w okolicy +1 s – co daje w rzeczywistości ok. 3 sekundy na dobę podczas normalnego używania zegarka – przyśpieszył 14 sekund w 5 dni).
Słabym, ale wygodnym punktem jest bransoleta.
Świetnie prezentuje się na paskach.
Cena tego zegarka - tzw. Katalogowa - przekracza istotnie 3 500 $, czyli więcej niż 14 000 złotych. Jednak wspomniane we wprowadzeniu kłopoty firmy, nowe otwarcie, i fakt, że to nie jest aktualny model – pozwalają znaleźć go w cenie sporo niższej.
Autor: Adrian Szewczyk
0 Komentarzy
Średnia 0.00