Dla napisania w roku 2014 książki „Klinika czasu”, jej autorka - pani Aleksandra Domańska przeprowadziła szereg rozmów z warszawskimi zegarmistrzami. Można pokusić się o stwierdzenie, że zmarły ostatnio Sławomir Durski był dla napisania tegoż opracowania postacią wiodącą. Opowiadał autorce o swojej zegarmistrzowskiej rodzinie i zegarmistrzowskiej sztuce.
Wspominając tego niezwykłego zegarmistrza, pozwalam sobie poniżej przedstawić te fragmenty wspomnianej książki, które są cytowanymi jego wypowiedziami, lub też są napisane pod jego wpływem.
Ze swej strony, dla ułatwienie czytania, pozwalam sobie tylko na dodanie śródtytułów
Czas jako pojęcie filozoficzne!
Ale czym jest ów czas, dla którego pracują zegarmistrze i który – skutecznie wszak – opanowują, by mierzyć? Nie wdają się w takie rozmowy. Co więcej, nie wydaje się, by zaprzątało to ich uwagę. Jeden z nich, Sławomir Durski, od kilkudziesięciu lat pracujący w tym fachu, bez wahania odpowiada: Ja nie, nie zastanawiałem się nad tym. Może jestem realistą więcej niż filozofem. Bardziej fascynują ich tajemnice przedmiotów, które ten czas mierzą, niż on sam. Potrafią przez lata (czyli przez długi czas) dochodzić, jak XVIII-wieczny konstruktor rozwiązał jakiś drobny detal w mechanizmie zegarowym, niż studiować św. Augustyna.
O braciach z Niepokalanowa
Brat Wawrzyniec nazwał to nawet franciszkańską „miedzynarodówką”. Cała ta ich twórczość była twórczością zbiorową – wspomina Sławomir Durski, który tam bywał. - Wszystkie klasztory franciszkańskie na całym świecie otrzymały polecenie, że jeśli cokolwiek znajdą na temat zegarmistrzostwa, to przysyłają do Niepokalanowa. Tam był barak cały, już na terenie klauzury, gdzie stały regały i na tych regałach stały pudełka z fiszkami – kiedyś nie było komputera i oni to wszystko ręcznie, każdą wiadomość na tej fiszce i to wszystko było zaszeregowane. Ogromne pomieszczenie zawalone tymi fiszkami. Takie archiwum nieprawdopodobne zupełnie.
Powaga zawodu
Sławomir Durski, zegarmistrz z wieloletnią praktyką, rzadki już w dzisiejszych czasach przedstawiciel wielopokoleniowej rodziny - syn zegarmistrza i ojciec zegarmistrza – opowiada: „Ja na przykład mam tutaj u siebie na stole w tej chwili taki mechanizm – szafkowy, w mahoniu, nad którym siedzę już drugi rok. Siedzę drugi rok i nie mogę go rozgryźć. Bo ktoś go tak wymyślił, że wybija kwadranse, ale ma tylko jedną sprężynę bicia. Bo normalnie, w większości zegarków kwadranse są wybijane osobnym systemem i tylko się łączy z systemem bicia godzin, natomiast ten wybija wszystko z jednego mechanizmu. I ktoś tam coś tak porobił, że się z tym męczę okropnie”.
O świętym patronie zegarmistrzowskiego zawodu
Zegarmistrze nie mieli, i do dziś nie mają patrona do swego wyłącznego użytku. Dzielą się ze złotnikami św. Eligiuszem, biskupem „urodzonym dla świata 588 roku, a urodzonym dla nieba 659 roku”, złotnikiem na dworze króla Franków Chlotara II. Dzień jego imienin był i pozostaje świętem cechu (dziś także jubilerów i grawerów). Sławomir Durski, współczesny zegarmistrz opowiada, że jego bractwo wystąpiło o to, by ich „własnym” patronem został święty franciszkanin, ojciec Maksymilian Kolbe, bo to on w Niepokalanowie umożliwił bratu Podwapińskiemu stworzenie jego wiekopomnego dzieła - „Zegarmistrzostwa”. „Z jakiegoś powodu Kuria nam odmówiła” – powiada Durski.
O czasach okupacji
„Niemcy cenili pracę. To było u nich priorytetowe. – opowiada dziś Sławomir Durski, zegarmistrz i syn zegarmistrza, wspominając okupacyjne losy ojca - I dla nich ktoś, kto samodzielnie wykonywał jakiś tam zawód, to w ich mniemaniu działał na rzecz Rzeszy. Że nie trzeba go pilnować. Rzemiosło to była taka grupa społeczeństwa (nie tylko zegarmistrzostwo, ale krawcy, etc), która nie była specjalnie gnębiona.”
O swoim ojcu w tamtych czasach
Ojciec Sławomira Durskiego, Antoni, na skutek perypetii wojennych przybył do Warszawy na samym początku okupacji. Zaczął pracować z Modestem Glesmanem. „To był jeden z czołowych zegarmistrzów Warszawy, - opowiada Sławomir - długie lata był przewodniczącym komisji egzaminacyjnej, był pracownikiem firmy „Modro”, takiej, która istniała w Warszawie od XIX wieku. I razem zawiązali spółkę, w dobrym punkcie, bo to Wielka 5, to jest przy samym Dworcu Głównym”. Glesman był mistrzem, Durski uczniem, który wkrótce zdał eksternistycznie mistrzowski egzamin. „Jak to się odbywało, nie sposób stwierdzić, bo cała dokumentacja gdzieś przepadła”.
Konspiracja w okupacji
Także ojciec Sławomira Durskiego działał w konspiracji. „W ’43 roku, albo pod koniec ’42 – nie wiem, bo to były takie czasy, że ojciec bardzo mało mówił na ten temat po wojnie – jak zlikwidowano małe getto, ojciec dostał prawdopodobnie polecenie od organizacji, bo przeniósł firmę na ulicę Śliską pod dziewiątym. Wynajął na pierwszym piętrze mieszkanie i tam w jednym z pokoi była firma, natomiast pozostałe dwa pokoje służyły prawdopodobnie na wykłady dla podchorążówki /…/ Jak się czyta te różne wspomnienia, to najwięcej punktów kontaktowych było w takich warsztatach rzemieślniczych. To znaczy, że oni nie podlegali jakiemuś strasznemu naciskowi, strasznej kontroli. /…/ Wiem na przykład, że ojciec mógł się zaopatrywać w hurtowniach niemieckich w części zamienne.”
Bo ta jego firma to była naprawa zegarków, ale przede wszystkim handel, dla którego potrzebne były kontakty z okupacyjną administracją… „To był zakład, który handlował częściami z zegarmistrzami, a nie z ludnością. To było pośrednictwo – handel częściami. To się sprowadzało ze Szwajcarii, z Niemiec. Zamawiało się te części”. A równocześnie się konspirowało. „Nawet w takich monografiach na temat powstania warszawskiego, gdzie wspominają tam o moim ojcu, mówią, że w jego zakładzie przechowywano różne rzeczy, jako że to bardzo łatwo pomylić granat z ciężarkiem do zegara. /…/ te wykłady podchorążówki to na zasadzie – przychodzi klient do zegarmistrza, spokojnie wchodzi do drugiego pokoju.”
Powstanie Warszawskie
W powstaniu walczył Antoni Durski. „Był w zgrupowaniu <Kryski> na dolnym Czerniakowie. – opowiada jego syn, Sławomir, który też musiał się trochę nabiedzić, by zrekonstruować losy ojca - Przysypany, prawdopodobnie przed 15 września, bo łączność dolnego Czerniakowa ze Śródmieściem urwała się właściwie 16 września. Ojca wynieśli do szpitala na Hożą, tam był do końca powstania, wyszedł z ludnością cywilną, w czasie transportu do Pruszkowa uciekł w Ursusie, gdzieśmy mieszkali.”
Jego zakład zegarmistrzowski podzielił los miasta. „W ten budynek Śliska 9 podczas powstania trafi zespół min z tej wyrzutni „rycząca krowa”. I z tego budynku pozostał dołek zapełniony cegłami i częściami do zegarków.”
Zegarmistrzostwo w „wolnej” Polsce
„Po wkroczeniu Rosjan – opowiada Sławomir Durski - w styczniu chyba czy w lutym, wiem, że to była jeszcze zima, ojciec się przeniósł z nami do Świdra koło Otwocka (mówię, że zima, bośmy się po lodzie przeprawiali na drugą stronę Wisły). Wynajął w restauracji koło dworca w Otwocku jeden stolik i uruchomił warsztat zegarmistrzowski. I jak później opowiadał, to był najlepszy biznes, jaki mu w życiu wyszedł, bo w tamtych czasach z zegarkami było bardzo krucho /…/
Co więc naprawiał zegarmistrz, gdy nie było zegarków?
„Większość przedmiotów trafiających do zegarmistrza w latach powojennych, to były po prostu mechanizmy – relacjonuje Durski - Odbywało się to w ten sposób, że jak ktoś miał zegarek ze złotą kopertą, to oddawał złoto na złom, a zostawał mu mechanizm. W związku z tym rzemieślnicy rozpoczęli produkować koperty i tarcze, żeby przerabiać zegarki kieszonkowe na ręczne. A ojciec naprawiał, dopasowywał.
Wśród części przez niego teraz wykorzystywanych mogły być i te, które po powstaniu pozostały na gruzach jego warsztatu na ulicy Śliskiej 9. O ile ktoś, kto szperał na tym terenie w poszukiwaniu skarbów, zanim zaniósł na złom domyślił się, do czego one wcześniej służyły.
„Po wojnie zegarmistrzów było sporo – mówi Sławomir Durski.- Bo pamiętam na przykład jeszcze starą Marszałkowską, czyli – to jest rok ’51-’52 – to myśmy byli pod 108, pod 106 był Wójcik, pod 104 był… już nie pamiętam, pod 101 – Dietrych, którego wykopali, jak rozbierali Zachodnią Ścianę pod Pałac Kultury. To wszystko jeszcze było w tych ruinach, w tych parterowych, to znaczy, nasz budynek był piętrowy – przy rogu Chmielnej, natomiast wszystkie inne były parterówki.”
Okres bardzo dużego i ostrego handlu
Sławomir Durski: „W ’46 roku byliśmy już w Warszawie, ojciec podnajął część lokalu na Widok 25. Ten lokal zajmował pan Lepionka, który ostrzył brzytwy /…/ U tego Lepionki ojciec wynajmuje kąt i otwiera punkt. Obok była knajpa prowadzona przez Greka, który nazywał się Kokinakis. A dlaczego pamiętam? Bo on sam robił chałwę i ja lepszej chałwy do dziś nie jadłem. Chodziło się na chałwę do Kokinakisa.”
W „nowej” Polsce
Nad głową przemknęła chmurka zapowiadająca nadchodzącą burzę – referendum 3xtak, ale rzemieślnicy nie oglądają się na nią i robią swoje. „W ’47 (lub w ’46, pod koniec) ojciec odkupił prawo do odbudowy lokalu na Marszałkowskiej 108, przy rogu Chmielnej. - dalej opowiada o ojcu zegarmistrzu Sławomir Durski - Odbudował ten lokal i tam firma przetrwała do 1960 roku”
Co ciekawe, ten adres już się raz pojawił w tej opowieści – przy okazji lektury przedwojennej książki telefonicznej. Należał wtedy do wspominanego tutaj kilkakrotnie Obsta Ludwika, zegarmistrza, który trafił na Pawiak za produkcję bomb zegarowych. Czy to był przypadek, trudno powiedzieć, dość, że lokal dalej służyć miał przedstawicielowi tej samej branży. „Duży lokal. Sklep, dwa pokoje i kuchnia (gdzie Durski senior mieszka z rodziną) Wtedy to już handel na dużą skalę. Ojciec zatrudnia większą ilość pracowników, wydaje książeczkę.
Bowiem w tamtych burzliwych czasach Antoni Durski zdołał jeszcze napisać i wydać w Warszawie podręcznik dla zegarmistrzów, „Naprawa zegarka naręcznego”, gdzie wśród różnych porad zawartych w małych rozdzialikach jest i taka, zatytułowana ślicznie: „Rozbiórka z zastanowieniem”: „Rozbierając nasz zegarek musimy baczną zwracać uwagę, by już przy rozbieraniu ani jedna wada mechanizmu nie uszła naszej uwadze. Dużo przez to zyskamy na czasie.” (str. 6)
Syn, późniejszy zegarmistrz, tak to komentuje: „Ojciec umiał znajdować błędy. To jest jedna z podstawowych rzeczy, która cechuje dobrego fachowca – szybkie wykrycie błędów. Zegarmistrz w sumie ma bardzo mało czasu na ocenienie, ile będzie kosztowała naprawa. Pierwsza rzecz to uchwycenie, co ja muszę przy nim zrobić. Ja mam na to bardzo mało czasu /…/ Ten talent znajdowania błędów. Samą naprawę to zrobi każdy, tylko trzeba wiedzieć, co naprawić. Ojciec miał do tego dryg i to go interesowało w sumie.”
Jak pamięta tamto życie syn zegarmistrza z tamtych lat? „ Tu był sklep, tu była taka ściana szklana, szafki były, ale przeszklone całkiem, tu siedzieli pracownicy, tu była następna ściana, tu był jeden pokój, drugi pokój… żyłem w warsztacie./…/ Ojciec, matka na sprzedaży, a na zapleczu mieliśmy 4 albo 5 pracowników /…/ Ten okres ’45-’47 to był rewelacyjny w jego życiu. W ’47 roku kupił dom w Podkowie Leśnej i żeśmy się tam przenieśli. I on dojeżdżał codziennie.”
Są szykany
W ciągu następnych lat sektor prywatny, poza rolnictwem, niemal zupełnie przestał istnieć. „Dyktatura proletariatu” oznaczać miała odtąd: hegemonię partii komunistycznej, państwowy monopol w gospodarce i monopol informacji.
„Wtedy zaczęło siadać wszystko – opowiada Sławomir Durski - Zaczyna się bitwa o handel, ojciec ląduje w Pałacu Mostowskich, prawdopodobnie za AK. Specjalnie się tym nie afiszował, ja większości rzeczy dowiedziałem się z książek. Nie było go ze dwa tygodnie. Wtedy się żartowało, że ten kraj dzieli się na tych, którzy siedzieli, siedzą i będą siedzieć".
Są domiary
„Domiar polegał na tym, że przychodziła kontrola, sprawdzała cały zakład i stwierdzała, że ich zdaniem w tym roku zakład zarobił nie 5 tysięcy, tylko 150 tysięcy – tłumaczy Sławomir Durski. - W socjalizmie były pewnego rodzaju normy. Dla przykładu w sprzedaży stwierdzano, że jeżeli coś przychodzi do sprzedaży, to się to w ciągu miesiąca sprzedaje. Domiar to była wyznaczona kwota za karę. A jak się nie wpłaciło, to ściągali. Komorniczo. To było czysto uznaniowe. Robili to urzędnicy, to był bardzo dziwny okres. Ci ludzie bardzo mało wiedzieli, co to jest handel, nie znali się na tym zupełnie, w większości wypadków to było: <nie matura, lecz chęć szczera...>, dbali o te swoje stanowiska, musieli znaleźć te nadmiary, bo inaczej wylatywali z roboty. Z tym, że często zdarzało się, że robili to z zamiłowaniem, psychopaci.”
Sławomir Durski: „W ’49 ze względu na jakieś „domiary”, które ojciec dostał, zlikwidował sprzedaż. Zostały już tylko i wyłącznie naprawy. Po kolei odchodzili pracownicy. Ojciec podnajmował lokal na inne branże. Tam były koszule, kapcie, loteria państwowa, szewc. Tam 7 lub 8 firm się mieściło w tym lokalu.
„Kombinowanie cały czas – opowiada o tym Sławomir Durski, wspominając działalność ojca. - Przez cały ten okres ojciec sprowadzał części do zegarków. Odbywało się to w ten sposób, że wyszukiwał ludzi, którym rodziny przysyłały dolary ze Stanów Zjednoczonych , żeby ich wspomóc . Zamiast przesyłać tutaj, to te rodziny wpłacały na ojca konto w firmie w Szwajcarii. A ojciec wysyłał zamówienie. A tutaj normalnie, po kursie czarnorynkowym tym osobom wypłacał, zamiast po 4 złote, jak to robiło państwo.” Wszyscy na tym zyskiwali. A celnik na granicy? „Celnik clił to” odpowiada Durski, dając do zrozumienia, że chodzi o często wtedy używaną „walutę” – łapówkę. Wiec i ten zyskiwał.
Ale ponieważ tylko ojciec ściągał te części zamienne, został „namierzony” przez władzę. Nie robił niby nic nielegalnego, ale otrzymywał przesyłki, których mieć nie powinien. „taki naczelnik wydziału skarbowego w Śródmieściu wystąpił do Urzędu Celnego o podniesienie stawek na części zamienne do zegarków, pamiętam: ze 100 złotych na 7 tysięcy. – opowiada Durski o jednym z obliczy „wojny o handel” - No to ojciec potem sprowadzał części w tysiącach sztuk, a osobno przychodziły opakowania papierowe do tego (żeby zlikwidować wagę tego papieru, bo to papier najcięższy był z tego wszystkiego). A myśmy siedzieli i dzielili te tysiące, bo sprzedawało się przeważnie w tuzinach.”
„Kombinowanie” miewało także i inne formy. Były kłopoty z surowcami. Durski znajduje na to przykład: „W 1950 czy ’51 mój stryj zdecydował się na produkcję pieczarek. Nawozu nigdzie nie można było dostać. W związku z tym kupił konia i produkował nawóz.”
Zelżało
„W ’56 nastąpiła zmiana – potwierdza Sławomir Durski - i ojciec znów uruchomił sprzedaż. To rzeczywiście była zmiana. Rzemieślnik poczuł odwilż.”
„Wszystko szło dla władzy. – mówi o tym Sławomir Durski - Stąd powstawanie spółdzielni, gdzie rzemieślnik miał pensję, a nie to, ile zarobi i jak to zrobi. To też tworzenie państwowych zakładów jubilerskich, gdzie też to byli robotnicy. To był ustrój chłopów i robotników, w związku z tym wszystkich należało przekształcić w chłopów i robotników.”
Na swoim
W tym czasie w zegarmistrzowskiej rodzinie Durskich nastąpiła zmiana. „Ojciec zmarł w ’70 roku. – opowiada syn Antoniego, Sławomir - Po czym ja objąłem jego udziały w firmie”. Poproszony o porównanie czasów, w których przyszło działać ojcu i czasów swoich początków w PRL-u – odparł: „W moich czasach jedyny problem, jaki istniał, to była swego rodzaju nakazowość. Tzn. znalazłem na przykład lokal, który stał pusty, żeby otworzyć warsztat, zaszedłem do urzędu, a tam mi mówią, że nie – tam zegarmistrza nie będzie, tam będzie optyk. I koniec dyskusji.” Czy realny socjalizm był dla niego opresyjny? Tak się zawsze składało, że ja byłem „poza nawiasem”. Ale powiadało się, że socjalizm uchodził za taki system, w którym niepodobna było być poza nawiasem. On zawłaszczał wszystko i wszystkich. Nie, pewnych odrzucał. Odrzucał i ich potępiał. Do szkoły średniej mnie nie chcieli przyjąć, bo ojciec był zegarmistrzem. Jak byłem w szkole średniej, to nie przyjęli mnie do ZMP, pomimo, że należało do niego 99% klasy – bo ojciec był zegarmistrzem. Syna szewca to już przyjęli. Zegarmistrz to był z wyższej półki. Zegarek wtedy to było coś. To taka arystokracja, jak też złotnik… czy samochodziarze. A jednak tacy jak on radzili sobie. „W ’73 roku rewindykowałem firmę w Warszawie, odkupiłem – znaczy, odbywało się to w ten sposób, że się dopisywało na wspólnika, prawda, po czym po uiszczeniu odpowiedniej, umówionej kwoty ten ktoś, kto mi odstępował firmę, się wypisywał. No i ta firma istnieje do dzisiaj pod tym samym adresem – Rakowiecka róg Sandomierskiej /…/ Ja miałem tam taką klitkę straszną, maleńki ten warsztacik, miejsca dla klientów tam było ze 4 metry kwadratowe, ale tłoku nigdy nie było /…/ Kłopot polegał na tym, że te nasze warsztaty były tak ubogie w narzędzia, myśmy wszyscy pracowali na demobilu. Tokarkę, którą miałem, to była tokarka mego ojca z trzydziestego któregoś roku. Dostać jakiekolwiek narzędzia to było marzenie ściętej głowy. Pojawiło się trochę czyszczarek na początku lat 70-tych, z „Jubilera” zaczęło to do nas kapać.”
No i były kłopoty z surowcami. „Myśmy kupowali odpady. W Milanówku była fabryka wyrobów dentystycznych i oni tam produkowali zęby. I te wszystkie odpady z tych zębów myśmy przetapiali i robili z tego bezbarwny surowiec, odlewali to w płytach i z tego robiliśmy szkiełka. Z tym, że te odpady dostawało się oficjalnie, bo oni nie mieli co z nimi robić. Natomiast generalnie z surowcami było bardzo źle. Kłopoty mieli przede wszystkim ci, którzy produkowali ze stali, z metali kolorowych. Bo to były artykuły zupełnie deficytowe /…/ Na przykład w Katowicach, czy w Bytomiu pan Dłuski miał jakieś tam dojścia do huty i stąd była taśma na sprężyny.”
To się wtedy nazywało „układami? I kolesiostwem”. A klienci, którzy odwiedzali zakład? „Kiedyś ludzie brali wszystko jak leci, bo nie było nic. A dzisiaj klient wybrzydza. Wtedy, jak klient przychodził po pasek, to ja miałem trzy rodzaje i było bez dyskusji, a dzisiaj obsługa klienta do wymiany paska to czasami i pół godziny. Asortyment jest taki, że on nie może się zorientować, jak z tego wybrnąć. Chyba ludzie byli życzliwsi, tam mi się zdaje. Dlaczego? Wszyscy byli jacyś tacy stłamszeni, dlatego jeżeli następowała jakaś taka sympatyczna rozmowa między ludźmi, to w ten sposób może odreagowywali.
Rewolucja w zegarkach
Pojawienie się tej „rewolucji elektronicznej” zwiększyło jeszcze bardziej zakres usług. Sławomir Durski, który swą praktykę zegarmistrzowską zaczął na dobre z początkiem lat 70-tych, mówi: „Nastąpił taki wysyp zegarków radzieckich, które się mocno psuły, z którymi państwowe punkty nie dawały sobie rady, więc na brak pracy myśmy narzekać nie mogli. Ja pracowałem czasami sobotę-niedzielę, przez cały dzień, żeby się wyrobić. Pamiętam kolegę, który przyjmował zegarki do naprawy tylko w pierwszy wtorek miesiąca, bo przyjmował tyle zegarków. W sumie zegarmistrze nie mieli źle w tym okresie”.
Tym bardziej, że obok „przeklętej nowoczesności”, był też rynek zegarów tradycyjnych, mechanicznych.
Czas przełomu
Lecz cóż znaczyło protestować i strajkować w przypadku pracowni zegarmistrzowskich, czy w „karnawale”, czy potem w stanie wojennym. „Ja spokojnie chodziłem do pracy przez cały czas - powiada Sławomir Durski. - Ojciec mi wpoił taką zasadę, że <zgodziłeś się za psa, to szczekaj>. Jeżeli prowadziłem ten warsztat, to wychodziłem z założenia, że moim obowiązkiem jest tam być codziennie o tej godzinie i bez litości”.
Pan Sławomir Durski był wtedy działaczem cechowym, a później także reprezentantem cechu w Izbie Rzemieślniczej. Znalazł się tam w „newralgicznym punkcie”, czyli w dziale zaopatrzenia.
„W Izbie Rzemieślniczej - opowiada - ja miałem bardzo trudną rolę. Bo odpowiadałem za pion zaopatrzenia. Odbywało się to na zasadzie rozdzielników, które przychodziły. Dla przykładu – było tam powiedziane, że przychodzi 200 ton stali. I tak sypały się tysiące podań – także od takiego, który chciał grodzić działkę i potrzebował słupków. Natomiast ja wychodziłem z założenia, że ten surowiec powinien być dla tego, który z tego surowca prowadzi działalność. Ja prędzej dałem jakiemuś tokarzowi czy budowlańcowi, niż krawcowi na słupki na działkę.” Tyle, że budowlaniec mógł wziąć i wybudować słupki… Tak jak materiałów krawieckich nie dawałem murarzowi, tylko krawcom. Ale zawsze było za mało. Kiedyś wszystkich zaopatrzeniowców ze wszystkich spółdzielni rzemieślniczych w Warszawie zapakowaliśmy w autokar i wywieźliśmy ich do Olsztyna na 3 dni. Wynajęliśmy tam Nowotel i różnego rodzaju szkolenia żeśmy przeprowadzili. A przy okazji zrobiliśmy giełdę towarów. Okazało się, że w niektórych spółdzielniach leży towar, którego w ogóle nikt nie potrzebuje. Ale co z nim robić? I na tym spotkaniu dokonano kolosalnych transakcji, przerzucono te towary /…/ A jak nie było benzyny to taki szejk, którym akurat ja byłem, bo byłem wtedy członkiem zarządu Izby Rzemieślniczej, to przez moje ręce przechodziła cała benzyna rzemiosła.
Ale to korupcjogenne… Starałem się zawsze być bardzo solidnym, jeśli chodziło o te sprawy. W okresie stanu wojennego był taki komisarz wojskowy, pułkownik, który był komisarzem nad Centralnym Związkiem Rzemiosła i od niego czasami też wyrywałem tę benzynę. On twierdził, że kto w tym kraju ma benzynę i kształtki, ten ma wszystko.
Kształtki to, jak można przeczytać w Googlach, „gotowy element mechanizmu, urządzenia lub prefabrykat o kształcie nie wymagającym dalszej obróbki”.
Jak były kartki na mięso, to je cech rozdawał – opowiada Durski. No jasne, skąd by prywaciarz miał mieć te kartki, gdyby nie był zrzeszony.
Sławomir Durski pytany o transformację i Balcerowicza z perspektywy warsztatu zegarmistrza odpowiada: „Ja robię swoje i przyjmuję klientów/…/ ale w momencie, gdy zaczęło się coś zmieniać, zorientowałem się, że skończą się problemy rzemiosła z zaopatrzeniem, a zaczną ze zbytem /…/ I że jeżeli zegarmistrze natychmiast nie wezmą się za sprzedaż zegarków, to padną. Tłumaczyłem to swoim kolegom na spotkaniach, na co wszyscy odpowiadali: <handlarzem nie będę>. I zaczęły się po kolei sypać warsztaty.
Kolejny raz więc się sypią – nie trzeba komunizmu, „wojny o handel”, domiarów, teraz zaczęła z kolei działać „miotła kapitalizmu”.
Upadek jednych to szansa dla drugich. „Handlarze” zyskali szansę. Nagle zrobiła się wspaniała luka, nigdzie nie było zegarków – dodaje Durski. - Zegarki nagle pojawiły się w kioskach „Ruchu”. Ci nieliczni, którzy zdecydowali się na sprzedaż, przetrwali.
O zegarkach elektronicznych
Czy jednak jest to technologia zupełnie inna niż mechanika? „Niezupełnie. – odpowiada Sławomir Durski - Te pierwotne, elektroniczne zegarki, z wyświetlaczami, ekranem – to było coś nowego. I tu były układy scalone. I oscylator kwarcowy, który regulował tenże czas. Natomiast później, przy zegarkach ze wskazówkami, czyli tych analogowych to mechanizm jest taki sam, jak w zegarku normalnym, tylko zamiast balansu, kotwiczki i koła wychwytowego, jest sterowany silniczek krokowy, który powoduje przeskoki co pół sekundy. Reszta jest ta sama. Zamiast sprężyny mamy baterię, zamiast balansu – silnik krokowy. Natomiast cały układ wszystkich kółek to jest to samo, co w normalnym zegarku.”
Przyszłość
Więc czy w trzypokoleniowej rodzinie zegarmistrzowskiej Durskich będzie i czwarte pokolenie wykonujące ten fach? „Nie. – odpowiada Sławomir Durski bez wahania. - A jeżeli zegarmistrzostwo będzie, to będzie się to odbywać na podobnej zasadzie, że znajdą się zapaleńcy-samouki (zresztą mój ojciec też był samoukiem). Będą czytać, jest teraz dużo więcej materiałów. Kiedyś tego w ogóle nie było – nie było podręczników”.
Wyboru tekstów z opracowania Aleksandry Domańskiej „Klinika Czasu” dokonał Władysław Meller
Klinika czasu, Warszawa 2014, wersja elektroniczna
Sławomir Durski zmarł 27 sierpnia 2015 roku
{loadposition social}
{loadposition promowane_modele}
0 Komentarzy
Średnia 0.00