Odsłuchaj tę rozmowę:
Subtelne, świetliste, pełne precyzji i cierpliwości – takie są prace Ewy Buksy, która od lat tworzy miniaturowe dzieła sztuki z ognia i szkła. Jej artystyczna droga zaczęła się w Polsce, lecz szybko zyskała międzynarodowy rozgłos. Dziś jej prace można podziwiać zarówno w formie niezwykłych miniatur emalierskich, jak i w najbardziej unikatowych zegarkach, których tarcze powstają w jej pracowni.
Rozmawiamy o pasji do rzemiosła, o delikatnej materii emalii i o sztuce, która łączy tradycję z nowoczesnością. Pani Ewa Buksa opowiada o swojej zawodowej drodze, tajnikach techniki emalierskiej, roli cierpliwości i precyzji w pracy, a także o tym, jak powstają mikroskopijne dzieła sztuki na tarczach zegarków, które trafiają do kolekcjonerów na całym świecie.
To spotkanie z artystką, pardon, z rzemieślniczką, która potrafi zatrzymać czas – dosłownie i w przenośni. Zapraszam do tego fascynującego świata!
…
Maciej Kopyto (Zegarki i Pasja): Pani Ewo, na wstępie chciałbym wrócić do naszej pierwszej rozmowy telefonicznej. Pamiętam, gdy powiedziałem, że emalierstwo to sztuka, Pani od razu mnie poprawiła i stwierdziła, że to rzemiosło. Bardzo mi to utkwiło w pamięci. Stąd moje pierwsze pytanie, dlaczego to rozróżnienie jest tak istotne?
Ewa Buksa: To rozróżnienie jest istotne z bardzo wielu powodów, bo aby dobrze wykonywać zawód emaliera, czyli być profesjonalistą, bezwzględnie należy opanować warsztat.
Ponieważ technik emalierskich jest naprawdę bardzo dużo, mamy techniki klasyczne, ale również techniki eksperymentalne, emalie specjalne, a także techniki orientalne i miniaturę, więc aby swobodnie wykonywać projekty, należy bezwzględnie opanować warsztat, czyli być dobrym rzemieślnikiem. Więc na to, co Pan nazwał sztuką, ja mówię – rzemiosło.
Należy użyć terminu rzemiosło artystyczne – métiers d’art.
Kiedy ja widzę efekt Pani pracy, to jest to dla mnie sztuka. Kiedy widzę tarczę, która jest naprawdę małym dziełem sztuki, no właśnie – samo się to określenie nasuwa, dlatego użyłem takiego sformułowania, ale z Pani perspektywy jako twórcy faktycznie jest to rzemiosło, tak?
Tak, rzemiosło to baza, bez której nie można pójść dalej. Mogę zastosować porównanie do kierowcy: można być kierowcą tak zwanym niedzielnym, a można jeździć w Formule jeden. Jeśli chcemy jeździć w Formule jeden, musimy opanować bazę. A baza to techniki, to emalie, to sposoby nakładania.
Najczęściej kierowcy zaczynają od gokartów, ci młodzi (śmiech).
O, właśnie!
Czyli jest po prostu step by step.
Tak. Jakkolwiek oczywiście dzisiaj współcześni artyści sięgają po techniki eksperymentalne, poszukują tak zwanych nowych efektów plastycznych. Ja mam podejście ortodoksyjne z uwagi na wykształcenie i zawód, który wykonuję, dla mnie warsztat jest podstawą.
Nie ma miejsca na przypadek?
Nie, nie ma. Jeśli mówimy o serii, jak by wyglądał przypadek?
Gdyby na przykład tarcza zielona była raz zielona, raz żółtawozielona czy niebieskozielona… nie ma takiej możliwości. Poznanie emalii wymaga bardzo długiego czasu, może dlatego mało jest specjalistów. Emalii jest bardzo dużo. Ja sama posługuję się ośmiuset.
Ośmiuset? Osiem-zero-zero?
Tak, ośmiuset. Tyle mam w pracowni, żeby swobodnie realizować projekty. Emalie występują generalnie w trzech grupach temperaturowych – są twarde, średnie i miękkie. Miękkie topią się w temperaturze około siedmiuset dwudziestu stopni Celsjusza, a twarde w temperaturze około dziewięciuset stopni. Aby osiągnąć dobrą jakość realizacji, muszę mieć ten sam kolor emalii w trzech grupach temperaturowych, aby lepiej selekcjonować emalie na potrzeby projektowe. Dodatkowo emalie nie mieszają się ze sobą zasadzie pieprzu i soli. Czyli jeśli chcemy uzyskać na przykład szary kolor, nie możemy wymieszać czarnej z białą, bo zrobią się nam „ciapeczki”.
Hmm. Czyli to nie działa jak farbki?
Nie. Ale możemy, tak jak w technikach olejnych, laserować. Czyli położyć jedną warstwę jednego koloru, potem nałożyć drugą, trzecią i kolejną.
Aaa, rozumiem. Czyli każda kolejna warstwa zmienia odcień.
Tak, zmienia odcień. Budowanie struktur warstwowych pozwala uzyskać ciekawe kolory. Stąd posiadanie ośmiuset emalii pozwala mi realizować założenia projektu. Jako ciekawostkę dodam, że od swojego nauczyciela, profesora Andreu Vilasisa, otrzymałam specjalne emalie do malowania miniatur szwajcarskiej firmy Millenet – białe kruki. Chciałam panu je pokazać.
Ooo, piękne. To zdjęcie pokażemy naszym Czytelniczkom i Czytelnikom.
One zapakowane są w torebki papierowe. Ale jak je rozłożymy, to jest płaska kartka, która, umiejętnie poskładana, tworzy rodzaj kieszonki.
Super, pokażemy je w takim razie dokładnie w tym miejscu.

Zdjęcie: emalie Millenet w papierze, Ewa Buksa
Ale przeszliśmy już do bardzo technicznych kwestii, do których wrócimy za chwilkę. A chciałbym jeszcze spytać o Pani drogę zawodową. Wiem, że studiowała Pani w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Tkaniny i Ubioru, specjalizując się w projektowaniu biżuterii. Z informacji, jakie wyszukałem, wynika, że inspirację emalierstwem znalazła Pani po obejrzeniu rosyjskiej puderniczki wykonanej techniką champlevé w 1999 roku, i od tamtego czasu zgłębiała Pani temat samodzielnie.
Nie, to była technika gilosz.
OK. A czy zgadza się data, rok 1999?
Tak, data się zgadza, tylko technika była inna. Puderniczka była granatowa, z orłem carskim (być może było to Faberge, być może nie)… wtedy tego nie wiedziałam.
To było dwadzieścia sześć lat temu.
Tak! (śmiech).
Zatem Pani droga zawodowa i kariera nie były od początku związane z emalią, no bo skoro biżuteria…
Nie. Związana była ze złotnictwem. Na kurs poszłam, żeby nauczyć się oprawy kamieni. Fascynowały mnie w tamtym okresie filigran i granulacja. To był krótki kurs, tygodniowy, i prowadzący przyniósł właśnie granatową puderniczkę!
Tak się nią zachwyciłam… Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jest to emalia.
To był moment, kiedy ta fascynacja się zaczęła?
Tak. Zafascynował mnie ten kolor, to blikowanie. Nie wiedziałam, co to jest, ani jak się to wykonuje. W ogóle nie miałam zielonego pojęcia. Pierwszy raz usłyszałam słowo „emalia”. Pomyślałam, że ciekawy temat. Poszukiwałam informacji, i trwało to bardzo długo. Trochę emalii kupiłam w Polsce w Armie, a resztę udało mi się zakupić dzięki pomocy ambasady Francji w Warszawie. Poprosiłam ich o pomoc i oni skontaktowali mnie z producentem francuskim.
A to wynikało z tego, że w Polsce nie było materiałów?
To był 1999 rok. Odległe czasy.
No tak. Jeszcze przed wejściem do Unii Europejskiej… Byliśmy w zupełnie innym miejscu. Trudno sobie to dzisiaj w ogóle wyobrazić.
Trochę to trwało, ale się udało.
Czyli pomysł na karierę był inny, ale ostatecznie życie pisze swoje scenariusze.
To była długa i ciężka droga, pełna niepowodzeń, problemów. Nie było łatwo.
O te problemy zapytam w dalszej części naszej rozmowy, a teraz chciałbym jeszcze wrócić do techniki i kariery, bo dowiedziałem się, że zajmując się emaliowaniem, początkowo tworzyła Pani w technice champlevé, później cloisonné i plique-à-jour. Obecnie skupia się Pani na miniaturach emalierskich. Do miniatur emalierskich też jeszcze wrócimy, ale czy możemy wpierw wyjaśnić te tajemniczo brzmiące francuskie określenia?
Ja Panu po prostu pokażę fragment prezentacji. Będę się nią posługiwała.
OK. Ja sam, szczerze mówiąc, chętnie się dowiem, bo dla mnie też będzie to nowa wiedza.
Proszę, to jest przykład tej techniki.

Zdjęcie: champlevé, źródło Ewa Buksa
Technika champlevé (czytaj: szaulewe), nazywana jest także techniką żłobkową, zagłębioną, dołkową. A polega na tym, że w bazie metalowej wykonuje się żłobki bardzo różnymi metodami złotniczymi, albo się je żłobi, albo się stempluje, wykrawa, i w te dołeczki wprowadza się określony kolor emalii.
Rozumiem. A cloisonné?
Cloisonné (czytaj: klasone) to jest technika komórkowa polegająca na tym, że z drucików budujemy tak zwane komórki, czyli celki do emalii. Druciki mogą mieć przekrój kwadratowy, prostokątny, okrągły, mogą być też skręcane – wtedy to jest tak zwana technika siedmiogrodzka. Druciki układa się według liniowego rysunku projektowego, tnąc je na mniejsze kawałki, wyginając.
O, tak właśnie wyglądają. (Pani Ewa pokazuje mi na tablecie zdjęcie widoczne poniżej).

Zdjęcie: cloisonné, źródło Ewa Buksa
I to zostaje potem, tak? To jest de facto jakby szkielet?
Tak.
Domyślam się, że je się wypełnia emalią.
Tak, wypełnia się emalią.
A ta trzecia?
Kolejna technika to plique-à-jour (czytaj: plikażur), tak zwana witrażowa. Ona przypomina witraż. Mamy tutaj przykład tej techniki – ażurową broszkę Matilija poppy amerykańskich emalierów.

Zdjęcie: plique-à-jour, źródło Ewa Buksa
Ten obrazek nasunął mi skojarzenie z Irysami Polpory. W jakiej technice były robione?
Irysy były wykonane techniką żłobkową. Tylko że beleczki były bardzo cieniuteńkie, a więc wyglądała jak komórkowa.
I kolejny obiekt emalii witrażowej – broszka firmy Marcus & Co (Kolekcja Newark Museum).

Zdjęcie: Marcus Biżuteria, Kolekcja Newark Museum, USA
Piękna!
Tylko strasznie droga (śmiech).
No, niestety, wiele pięknych rzeczy w życiu jest kosztownych.
Niezwykłe mistrzostwo w tworzeniu emalii witrażowych osiągnęli Japończycy. Przykład ich pracy – ażurowa miseczka. Proszę zobaczyć, jak mało jest drucików, wszystko trzyma się na emalii.


Zdjęcie: miseczki, źródło Ewa Buksa
Mhm.
Bardzo szanuję japońskich emalierów.
Jak zdążyłem się zorientować, śledząc Pani karierę, oni też szanują bardzo Pani pracę. Zdobyła Pani wiele prestiżowych nagród w Japonii, miała Pani wystawy w Tokio, prawda?
Tak. Ja najbardziej jestem dumna z nagrody za doskonałość. By otrzymać w Japonii nagrodę za doskonałość w sztuce emalierskiej, to musiałam naprawdę dobrze to zrobić (śmiech). Poznałam kilkoro emalierek i emalierów japońskich i nawet miałam okazję pouczyć się od jednej z nich – Yoko Yoshimury. Ona organizowała wspomniane złotnicze konkursy emalierskie.
Emalierstwo, na tyle, na ile już zdążyłem się zorientować, dobrze wpisuje się w filozofię japońskiej kultury. Miałem okazję być w Japonii, bardzo lubię japońskie zegarki. Byłem w fabryce Casio w Yamagacie, tam jest Premium Production Line, gdzie tworzone są między innymi zegarki G-SHOCK, które potrafią kosztować po dwadzieścia–trzydzieści tysięcy złotych.
To, co mi bardzo zaimponowało, to właśnie to podejście, że tam jeden rzemieślnik – takiego słowa użyję – to jest człowiek, który niemal całe swoje życie młoteczkiem wystukuje konkretny element zegarka, i to jest ręczna robota. Żaden nie jest taki sam, ale zarazem każdy jest zrobiony perfekcyjnie. Oni są dumni z tego, że całe życie wykonują tę jedną czynność. Ale opanowują ją do perfekcji. U nas, w Europie, to w ogóle się w głowie nie mieści, bo każdy już po trzech albo sześciu miesiącach pracy chce iść dalej, robić coś nowego. A w Japonii są wręcz dumni z tego, że potrafią robić tylko jedną czynność. Zupełnie inna kultura, inna filozofia.
Tak, zupełnie inna kultura. Zresztą, jeśli mówimy już o emalierach japońskich, czy wie Pan, jaka jest historia emalierstwa w Japonii?
Nie wiem, chętnie posłucham.
Japończycy uważają oczywiście, że to oni odkryli emalie, a nie Chińczycy. Chińczycy uważają dokładnie odwrotnie. Postępująca kolonizacja sąsiednich państw: Chin, Indonezji i pozostałych krajów regionu, wymusiła strategię obrony. Japończycy dosyć szybko zrozumieli, że militarnie i gospodarczo są za słabi, żeby przeciwstawić się kolonizacji, dlatego opracowali doktrynę obrony kulturą i sztuką. Proszę sobie wyobrazić, że emalierstwem na początku w Japonii zajmowali się między innymi samuraje. Ponieważ upadł system szogunatu, jako bezrobotni poszukiwali nowych zajęć. Założyli pracownie, mieli środki finansowe na to, mieli też wsparcie cesarza oraz rządu. Rząd zaprosił chemika z Niemiec – nazywał się Gottfried Wegener.
Który to był rok?
1875 rok. Wówczas Wegener opracował dla Japończyków nowe piękne emalie, podobne jakościowo do współczesnych, które wyparły historyczne emalie „doro”. Współpracował z emalierami japońskimi, właśnie z samurajami, którzy przenieśli zasady kodeksu bushido na pracownie emalierskie, i stąd też kult tej pracy. Bardzo wiele emalii było wykonanych w stylu Rinpa, opartym na asymetrii, na kontraście lub harmonii, zestawieniu ornamentów z obszarami całkowicie planarnymi, z wysublimowaną kompozycją. Te prace są doskonałe projektowo.
Stąd też pewnie ekskluzywność z tym związana?
Pracownie emalierskie tworzyły obiekty prawie masowo, głównie na potrzeby rynku europejskiego i amerykańskiego. Wartość eksportu emalii wynosiła w pewnym okresie czternaście setnych procent PKB Japonii. Japończycy po części przyczynili się do secesji emalierstwa w Europie – Ruch Arts and Crafts, Art Nouveau czy Wiener Secession. Ruch Arts and Crafts przeniósł się też do bogacących się Stanów Zjednoczonych, i tam też nastąpiło odrodzenie emalii. Polska była wtedy pod zaborami. Nas to ominęło… Cóż, emalia jest arystokratką…
O! To mam koleje pytanie.
Tak?
Chciałbym spytać o miniatury emalierskie, bo – cytuję – „to najtrudniejsza i najbardziej wymagająca technika. Wymaga połączenia wiedzy złotniczej, emalierskiej i malarskiej”. Już Pani wspominała, że jest to trudne, a w czym tkwi ich urok i jakie mają zastosowanie?
Do czego używane są miniatury emalierskie? Otóż to jest miniatura emalierska (Pani Ewa pokazuje zdjęcia na ekranie tabletu), to nie jest moja praca, to praca koleżanki.

Zdjęcie: miniatura Królowa Elżbieta, źródło royalwatcherblog.com
To zostało wykonane dla królowej Elżbiety, tak?
Tak. Miniatura emalierska wykorzystywana jest w orderach. Rody królewskie na całym świecie nagradzają osoby zasłużone dla dworu, nadając im ordery, ale te z miniaturami są zarezerwowane tylko dla członków rodzin. Miniatura emalierska malowana jest głównie na złocie i oprawiona w kameryzowaną brylantami i kolorowymi kamieniami oprawę. Dodam, że w orderach wykorzystuje się również miniatury malowane innymi technikami.
Dlaczego w takim razie jest to takie ekskluzywne i stanowi takie wyróżnienie?
Miniatura emalierska nawet po upływie setek lat zachowa wygląd, jak w chwili wyjęcia z pieca. Trudność jej wykonania również dodaje splendoru, nie każdy może ją mieć. Dodatkowo wymaga połączenia trzech dziedzin, czyli wiedzy złotniczej, malarskiej i emalierskiej.
W przypadku miniatur maluje się emaliami według zasady: od najwyższej temperatury do najniższej. Jak będzie wyglądała finalnie praca, dowiadujemy się dopiero na samym końcu, po wypaleniu. Dodatkowo część pigmentów emalii – kadmowych, selenowych, soli złota czy soli srebra – dopiero po wypale uzyska właściwą barwę czerwoną, purpurową, żółtą, pomarańczową. A w trakcie pracy wszystkie mają barwę słomkowobiałą, więc jak malujemy, to bazujemy na swoim doświadczeniu. Proces uczenia się malowania miniatur jest długi i drogi. Bardzo drogie są pigmenty. Na przykład pięć gramów kosztuje około czterdziestu-pięćdziesięciu euro.
A pięć gramów zużywa się szybko czy wolno?
Wolno. Niemniej jednak to jest jeden pigment, a powinniśmy mieć tych pigmentów kilkadziesiąt, wymaga to odpowiedniej „głębi finansowej”.
Czyli mówimy de facto o materiale, który może kosztować kilka tysięcy euro.
Tak.
Sam pigment.
Tak. Do tego jeszcze dochodzi mnóstwo innych rzeczy, które trzeba mieć, aby tą techniką się posługiwać. W dodatku na niekorzyść działa mały rozmiar, który generuje problemy kompozycyjne. Trudnością też jest to, że maluje się pod mikroskopem, więc widzi się tylko fragment, a dopiero później całość.
Łatwo o błąd?
Łatwo. Bardzo często miniatury kończą się niepowodzeniem. Możemy przez miesiąc pracować i na końcu pojawi się jakiś pęcherzyk albo dziurka. Miniatury muszą być perfekcyjnie wykonane.
Hmm, a zatem wiedza złotnicza, emalierska i malarska, a ja bym dołożył jeszcze też potężne, ogromne pokłady cierpliwości.
Tak, no chyba tak.
Szczerze mówiąc, determinacji też, bo myślę, że na pewno się Pani w wieloletniej karierze zdarzyły sytuacje, w których dzieło już było prawie skończone i coś poszło nie tak, nawet niekoniecznie z Pani winy, ale praca nie nadawała się już do niczego.
Rozumiem, że nawet jak jest jakiś mikroskopijny błąd, który może nie być widoczny gołym okiem dla laika, to taka praca i tak już jest przez Panią odrzucona.
Tak.
I zaczyna Pani cały proces jeszcze raz?
Tak, zaczynam jeszcze raz.
No to szacunek ogromny. Zatem zdecydowanie trzeba dodać, że sama wiedza złotnicza i tak dalej to jest za mało. Tutaj muszą być odpowiednie cechy charakteru.
Tak, nie można się poddawać zbyt łatwo. Trzeba być mocno zmotywowanym.
No, myślę, że po miesiącu pracy nad dziełem, jeśliby nagle coś poszło nie tak, to sądzę, że wiele osób kompletnie by już odpuściło, nie podejmowaliby ponownej próby. Ogromny szacunek.
A ile osób w Polsce i na świecie w ogóle zajmuje się miniaturami?
W Polsce na pewno są miniaturzyści, którzy posługują się akwarelą, z emalii nie znam nikogo.
Wynikałoby z tego, że Pani jest jedyna?
W Polsce chyba tak. Ale mało osób zajmuje się w Polsce emaliami z racji historii. Ja znam jeszcze dwie osoby, które zaczęły przygodę, i jedną, która jest średnio zaawansowana i wykonuje biżuterię. Ale proszę pamiętać, że jestem outsiderką.



A zagranica?
Z emalierów zagranicznych najbardziej znani to oczywiście Anita, Sophie, Marina, Philippe. Kiedyś Miklosh, który świetne miniatury malował. A spoza branży zegarkowej znam jeszcze dwóch Rosjan, czyli mojego nauczyciela Walerego i Sergieja. Na pewno są też inni.
Mówimy o Europie?
O świecie bardziej.
Bardzo wąskie, elitarne grono (śmiech).
No mało nas jest (śmiech), ale z pewnością nie znam wszystkich.
A Pani droga nauki? Rok 1999 to była ta fascynacja, ale w zasadzie nie miała Pani od kogo się uczyć. Nie było szkół.
Ja się uczyłam sama. Przez długi czas. Dostanie się do Llotji wiele zmieniło.
Do Lotczi?
Tak, do Escola d’Arts Aplicades i Oficis Artístics „Llotja”, katalońskiej uczelni, która powstała w 1775 roku.
To ma jakiś związek z tym warsztatami w Barcelonie?
Tak, w 1970 roku Andreu utworzył pięcioletnie studia emalierskie.
A Pani uczęszczała na warsztaty?
To były studia. To był 2005–2006 rok.
I to był faktycznie moment, w którym – nie wiem, czy mogę takiego sformułowania użyć – odebrała Pani gruntowną edukację w tym zakresie?
Tak. Może nie gruntowną, ale dostałam bardzo solidne podstawy.
Czyli Know How. Wcześniej to była metoda trochę prób i błędów.
Tak. Uczyli mnie Andreu i Nuria. Z czasem Andreu stał się moim przyjacielem i mentorem. Dużo mu zawdzięczam, nie tylko jeśli chodzi o materiały i emalię. On zachęcił mnie do malowania miniatur. Pewnego dnia powiedział mi, że mam „ręce miniaturzysty” i powinnam pójść drogą miniatur.
Stąd taki kierunek, ta miniaturyzacja.
Tak. On pokazał mi podstawy. Miał świetnie zorganizowaną pracownię.
O! Świetnie, że Pani o tym wspomina, bo znalazłem informację, iż posiada Pani – cytuję: „własną, dobrze wyposażoną pracownię. Osobne strefy do emaliowania, projektowania, szlifowania oraz polerowania”. Chciałem spytać, czym się charakteryzuje dobrze wyposażona pracownia emalierska, co to dokładnie oznacza?
Hmm. Trudne pytanie (śmiech).
Oj, to cieszę się, że nareszcie udało mi się takie trudne pytanie zadać (śmiech).
Ja mam małą pracownię, ma tylko trzydzieści metrów i pracuję tam sama.
I nikogo Pani nie wpuszcza do niej.
Nie, nikogo (śmiech).
Wiem, wiem – już też się o tym dowiedziałem (śmiech).
Nie, nie wpuszczam, po prostu nie lubię.
OK, ale spróbujmy zobaczyć ją teraz oczami wyobraźni.
To jest długi prostokąt, mam strefę „brudną” i strefę „czystą”, chociaż generalnie mam w pracowni bardzo czysto.


Czyli te osobne strefy to jest ważny aspekt, tak?
To jest bardzo ważny aspekt, bo wszystko znowu sprowadza się do poziomu, jaki chcemy osiągnąć. Ale kiedy mówimy o profesjonalnym emalierstwie, to pracownia musi być czysta. Więc mam część, gdzie przygotowuję bazy metalowe i poleruję, i mam część, gdzie jest oczyszczacz powietrza, specjalne wykładziny i farby, abym miała jak najmniej kurzu, który unosi się w powietrzu.
Faktycznie drobinka kurzu, która się unosi, potrafi stanowić problem?
Tak, potrafi. Dlaczego? Ona osiada na emalii, a w piecu ta drobinka się spala i wyrywa kawałek. Dlatego staram się eliminować wszystkie błędy, ale i tak się zdarzają.
Niesamowite, że to jest do tego stopnia, że drobinka kurzu czy pyłku…
Niestety.
A w takim razie który moment dla Pani w trakcie pracy jest najbardziej emocjonujący – projekt, pierwszy wypał czy ostateczne polerowanie?
Każdy. Projekt musi spełnić wymagania manufaktury. Nieco prościej jest opracować projekt monochromatyczny w technice grisaille. Zna Pan technikę grisaille?
Nie. Chętnie zobaczę, od razu pokażemy też czytelniczkom i czytelnikom.

Zdjęcie: technika grisaille, źródło Ewa Buksa
To jest najbardziej klasyczna technika grisaille. Na ciemnym tle jest specjalna biała emalia – Blanco de Limoges.
Ale przerwałam…
Mówiliśmy o tym, który etap jest najważniejszy. Powiedziała Pani, że każdy.
Tak, każdy.
Czy zdarza się, że materiał nie współpracuje, że trzeba improwizować?
Bardzo często! Ja się staram eliminować problemy na etapie prototypowania. Dlatego tworzenie prototypów trwa stosunkowo długo. Czasami inne są założenia, inaczej to wychodzi.
Są momenty, kiedy emalia Panią zaskakuje?
Bardzo często.
Nadal? Po tylu latach?
Po tylu latach nadal mnie zaskakuje.
Jakiś przykład, historia, która nam to unaoczni?
Ja mam same zaskoczenia (śmiech).
Każda jest przygodą (śmiech).
O! Na pewno każda jest przygodą, natomiast mogę powiedzieć, że od siedmiu lat już zupełnie się nie denerwuję, że nie dam sobie rady z projektem. Wiem, że choćby było najgorzej, poradzę sobie. Kiedyś takiej pewności nie miałam. Dzisiaj nie boję się żadnego projektu.
No to super! A czy był zatem jakiś przełomowy projekt lub porażka…
Dużo było porażek.
…ale taka, która szczególnie utkwiła Pani w pamięci.
Tak, ja nawet myślałam, że Pan może zadać takie pytanie (śmiech).
Chętnie posłucham (śmiech).
Pamiętam ją dobrze, malowałam miniaturę w technice genewskiej. Wszystko było dobrze, po ostatnim wypale wyjęłam ją z pieca i… zobaczyłam, że nastąpiła witryfikacja, emalia uległa całkowitej degradacji. Bardzo się zdziwiłam.
To był efekt temperatury, samego materiału czy do dziś nie wiadomo?
To były pomylone zakrętki pojemników z nazwami emalii (śmiech).
Oczywiście musiałam powtórzyć cały proces jeszcze raz. Miniatura była skomplikowana. Przez kolejne trzy tygodnie znowu ją malowałam. Włożyłam do pieca i – co dziwne – nastąpiło dokładnie to samo. Zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje. Odkryłam, że pozamieniałam zakrętki.
Rozumiem.
To była bolesna nauka, która zajęła mi sześć tygodni.
To musiało być faktycznie bolesne. To tak à propos właśnie tej pracowni, że wszystko musi być perfekcyjne, nie tylko strefy i czystość, ale… nawet zakrętka.
Chcę zadać też pytanie bardziej techniczne. Myślę, że jest ciekawe – dlaczego kolory emalii wymagają różnej temperatury wypalania?
Skład chemiczny emalii determinuje temperaturę topnienia. Emalia jest stopem szklanym, bardzo specyficznym. Niektórzy uważają, że zajmuje pozycję pośrednią pomiędzy szkliwem a stopem szklanym.
Bo to jest proszek, tak?
Albo kawałki i ziarna. Zaraz panu pokażę, jak one wyglądają (Pani Ewa pokazuje zdjęcie na tablecie).

Zdjęcie: emalie – kawałki / ziarna / proszek, źródło Ewa Buksa
Emalie występują w formie proszku, ziaren i grudek/kawałków. Proszek ma wielkość 80, 150 albo 325 w skali Mesha. Ziarna natomiast mają wielkość soczewicy, a tak zwane kawałki są nieregularnymi płytkami czy bryłkami. Jak już wspomniałam, bazą dla emalii jest fryta szklana. Fryta szklana powstaje z surowców szkłotwórczych, topników, modyfikatorów i surowców pomocniczych. To wszystko jest stapiane i podlega procesowi frytowania.
Frytowania? Tak jak… frytki?
Tak, tak jak frytki (śmiech). Fryta szklana wchodzi w skład zestawu emalierskiego i stanowi główny składnik emalii, a jej zawartość jest nie mniejsza niż osiemdziesiąt procent. Do fryty dodawane są barwniki, kleje, glinki, olejki eteryczne czy związki powierzchniowo czynne, po czym ponownie zestaw jest stapiany w piecu, i tak uzyskujemy emalię.
Która jest dla Pani materiałem do pracy.
Tak, to jest materiał bazowy. Emalia nie jest stopem jednorodnym, ale wielofazowym – ma fazę krystaliczną, fazę pigmentową, fazę gazową i tlenki z podłoża. W przypadku stopów metali szlachetnych tlenki pojawiają się rzadko. Generalnie w większości jest to tylko adhezja mechaniczna. Istnieją też emalie, gdzie to połączenie chemiczne występuje również w przypadku metali szlachetnych. Natomiast w stopach żelaza mamy zarówno połączenie mechaniczne, jak i połączenia chemiczne (następuję wymiana jonowa).
Skomplikowana chemia.
Tak.
Przejdźmy teraz do części, która jest najbardziej mi bliska, bo dotyczy zegarków. Chcę spytać, jak wygląda proces tworzenia tarczy zegarka z emalii? Bo to jest pewnie jeszcze inna historia.
No… jest to oczywiście trudne (śmiech).
Tak, tak. To też byłem w stanie już sam w ciemno powiedzieć (śmiech). A czy to się istotnie różni od pracy nad obrazem miniaturą?
Nie, różnicy nie ma. Musimy zachować doskonałą jakość. Musimy się zmieścić w określonych wymiarach co do grubości i średnicy… a na styku emalia i metal występują silne naprężenia.
Mówimy o krążku, który stanowi tarczę zegarka. Pod wpływem temperatury…
Deformuje się.
OK. A co jest bazą najczęściej, jeśli nie złoto? Bo złoto podraża pewnie cały projekt, jeśli się je stosuje.
Tak.
A zatem, czy są mniej kosztowne, a równie trwałe materiały?
Trudne pytanie. Oczywiście stopy srebra.
Czyli zawsze się stosuje takie kruszce?
Mhm. Można stosować miedź. W przypadku białych tarcz stosuje się miedź. Niestety, jest bardzo niewdzięczna jako materiał do pracy, ponieważ mocno oksyduje.
Jest też miękka?
Jest bardzo miękka! Białe tarcze powstają na cienkich foliach miedzianych. Wydaje mi się, że są tak samo trudne jak techniki champlevé, cloisonné czy guilloche, basse-taile czy ronde-bosse. Właściwie nie ma takiej techniki w emaliach, o której można powiedzieć, że jest łatwa. Każda ma swoje plusy i minusy, i nie mówię o efektach wizualnych, tylko o warsztacie.



A co jest w takim razie najtrudniejsze? Taki projekt, który zapadł w pamięć najbardziej.
Najtrudniejsze są miniatury, a dokładniej malowanie kopii. Emalia to inne medium niż olej czy akwarela. Muszę wcześniej zrozumieć technikę malowania, a potem przełożyć na udziwniony sposób malowania od najwyższej do najniższej temperatury.
Ile trwa taki proces?
Miesiąc, dwa miesiące. Zależy od stopnia skomplikowania.
Mówimy o jednej tarczy, o przygotowaniu jednej tarczy?
Tak.
A zanim zacznie Pani tworzyć te tarcze, które docelowo są stosowane w zegarkach, które mogą być kupione, to ile projektów próbnych musi Pani wykonać, takich sampli, żeby dojść do tego, że to już jest ten moment, kiedy może Pani zacząć tworzyć te docelowe?
Zależy od projektu. Jeśli otrzymuję bardzo jasny przekaz, czy mam stworzyć odwzorowanie na zasadzie kontrastu czy harmonii, ciepłe kolory czy zimne kolory, bądź jeśli projekt jest malarski i widzę dokładnie kolory, to trwa krócej. Ale jeśli otrzymuję kopię obrazu do namalowania, to trwa bardzo długo.
Rozumiem. Jakiś projekt, który zapadł w pamięć lub taki, który zajął najwięcej czasu, bez podawania nazw marek. Jest coś takiego?
Dużo takich projektów było. Ja oczywiście pamiętam te, z którymi miałam problemy.
To są właśnie takie dwumiesięczne czy potrafią zająć jeszcze więcej czasu?
Mogą i trzy miesiące, to zależy.
Rekord?
Ponad trzy miesiące.
Jedna tarcza?
Jedna tarcza.
No. Kurczę. To robi wrażenie.
A co stanowi najczęściej inspirację do tworzenia zegarkowych tarcz?
Nie projektuję tarcz zegarków. Dostaję gotowe projekty.
Rozumiem. Współpracuje Pani z zegarmistrzami i markami zegarkowymi, już o tym wspominaliśmy. Chcę więc spytać, jak wygląda dialog między sztuką a mechaniką i z jakimi markami Pani współpracuje? No bo że z Polporą, to wiemy, i jesteśmy z tego dumni.
Ja również jestem dumna.
Pierwsza praca wspólna z Polporą to były Flamingi?
Irysy były pierwsze. Byłam bardzo zadowolona, że Polska marka zdecydowała się na wykonanie tarczy w technikach emalierskich… i pan Tomasz podjął takie wyzwanie.
Mhm, to w sumie wyzwanie de facto dla obu stron.
Ja generalnie nie rozmawiam o projektach, ale ponieważ Polpora o tym mówi...
Są bardzo dumni z tego, to jest coś, co wyróżnia tę markę, poza wieloma innymi aspektami.
Współpraca układa się naprawdę bardzo dobrze. Efektywny zespół, bardzo zmotywowany, wszyscy jesteśmy pasjonatami. Polpora jest dla mnie wyjątkową firmą, jest polska! Chwalę się wszystkim, że powstają u nas emaliowane zegarki, że potrafimy, dajemy radę. Szczególnie, że te tarcze w całości powstają w Polsce.
Są dziełem Pani.
No nie tylko, cały zespół nad tym pracuje.
Po tym, czego już się dowiedziałem w trakcie tej naszej kilkudziesięciominutowej rozmowy, to jest to faktycznie duży wyróżnik dla danego producenta. Czyli można powiedzieć, że emalia w zegarkach to symbol prestiżu i precyzji.
Tak, tarcze emaliowane świadczą o pozycji zegarka na szczycie kolekcji, a także potencjale finansowym firmy, ponieważ tworzenie ich jest kosztowne. Powstają w limitowanych edycjach, często są to pojedyncze sztuki – ich rzadkość zwiększa popyt. Emaliowanie tarcz wymaga dużych umiejętności i lat praktyki, dodatkowo każdy projekt potrzebuje oddzielnego opracowania. Ich produkcja jest czasochłonna. Emalie mają duży potencjał projektowy, można stosować wiele technik, łączyć emalie na przykład z kamieniami szlachetnymi, tworzyć wyjątkowe prace. Tarcze emaliowane nie ulegają wpływowi czasu, czas ich nie zmienia.
Pan to określa dziełami sztuki, ale ja to określam rzemiosłem artystycznym, metiers d’art. Współcześnie termin „dzieło sztuki” jest pojemny, czasami brakuje w nim warsztatu. Kojarzy mi się tutaj na przykład banan przyklejony do ściany.
No tak, wiem, o co chodzi. Faktycznie, dzieło sztuki dzisiaj już jest tak szeroko rozumiane…
Tak. Dziś jest duży relatywizm.
To prawda.
A w przypadku emalii warsztatowej nie ma relatywizmu.



A co w takim razie decyduje o tym, że emaliowana tarcza jest udana?
Bardzo wiele czynników. Podstawowa rzecz – musi trzymać zaprojektowany wymiar. Kolejna – być zgodna z projektem, a jeśli jest to seria, to tarcze muszą być prawie takie same.
Czyli musi być Pani jak Tiger Woods – on ma sto uderzeń i każde wykonuje identycznie (śmiech).
Staram się (śmiech). Ale on ma jedno podejście, a ja zawsze mogę powtórzyć. Odnośnie do Pana pytania – nie może być za bardzo rozwiniętej fazy pęcherzykowej, choć ona zawsze występuje. Faza pęcherzykowa jest wpisana w istotę emalii.
Co to znaczy faza pęcherzykowa?
To mikropęcherzyki, które są w emalii cały czas.
To jest powietrze?
Mikropęcherzyki generuje głównie woda. W emalii występują specjalne struktury krzemionkowe i one…
Przepraszam, że wchodzę w słowo, ale czy to oznacza, że ten proszek, który widzieliśmy wcześniej, łączy Pani z wodą?
Tak. Przypomina trochę… mokry piasek.
Mam dwulatkę w domu, więc wiem, jak to wygląda, mamy takie właśnie piaski do zabawy (śmiech).
Tak, zachowuje się jak mokry piasek (śmiech).
To może wydawać się nieco śmieszne, ale jest dość obrazowe, dzięki temu możemy wyobrazić sobie, jak wygląda ten materiał, z którym Pani pracuje. No bo proszek, to każdy wie, jak wygląda, widzi nawet na zdjęciu.
Tak, racja. Ale wracam do budowy emalii – pęcherzyki wynikają z budowy fizykochemicznej emalii. Generuje je woda zaadsorbowana, krystalizacyjna, a także użyte pigmenty i inne składniki. Ja mówię o mikropęcherzykach, które widzimy wyłącznie pod mikroskopem. Jako ciekawostkę chciałabym dodać, że istnieją emalie, których kolor jest generowany przez wspomniane mikropęcherzyki.
Gołym okiem tego nie zobaczymy?
Nie. To jest nie do wychwycenia. Mikropęcherzyki odróżniają emalię grand feu od żywic syntetycznych. Ona powinna je mieć.
A teraz przypuśćmy, że chciałbym kupić zegarek z emaliowaną tarczą, to na co powinienem zwrócić uwagę, żeby dokonać dobrego wyboru. Na jakieś szczególne cechy?
Pierwszy warunek – czy projekt nam się podoba (śmiech).
Tak, no oczywiście (śmiech).
Jeśli projekt nam się podoba i jeśli nie jest to biała tarcza, tylko tarcza kolorowa, to należy zwrócić uwagę, czy emalia ma zachowany kolor, czy jest zachowana czystość koloru. Może abstrakcyjnie to brzmi, więc możemy to odnieść na przykład do kolorowych szkieł kryształowych. Musi być zachowana swoista „kryształowość” koloru emalii.
Czy czystość to zarazem jest soczystość?
Nie. Na przykład przemysłowe szkło użytkowe produkowane metodą wytłaczania jest tak jakby zamglone, nie ma czystości. A w emalii ten kolor musi dźwięczeć, musi być kryształowo czysty.
Czy to jest cecha realizacji wysokiej klasy?
Tak! To właśnie pokazuje, że emalier potrafił z tą emalią pracować.
Jak osiąga się tę czystość?
Praktyką (śmiech).
OK – wszystko jasne. Proste (śmiech).
Kolejna rzecz – to idealnie wypolerowanie i najbardziej pożądany lustrzany połysk, tak jak na przykład na giloszowanych tarczach Polpory. Czasami tarcza ma menisk wypukły, ale on również powinien mieć idealną krzywiznę. Ponadto precyzja – każdy punkt na tarczy musi być dokładnie opracowany, jeśli wykorzystujemy folię, układamy druciki lub malujemy, musimy zachować wysoką staranność. Nie ma drogi na skróty.
Super. Dobrze to wiedzieć. Dziękuję.


A teraz pytanie, w którym będzie Pani mogła nieco puścić wodze fantazji – gdyby mogła Pani stworzyć tarczę zegarka inspirowaną jednym słowem lub uczuciem, co by to było?
Czas wolny (śmiech). Pracowałabym cały dzień w ogródku.
Heh, rozumiem (śmiech). Planowałem jeszcze porozmawiać o Pani osiągnięciach i licznych nagrodach, tyle że mamy już ponad godzinę rozmowy, a są to informacje, które można znaleźć w Internecie, więc nie będę ich powielać.
Chcę jeszcze – zamykając już naszą rozmowę – spytać, czy czuję się Pani spełniona jako artystka? Choć w sumie powinienem spytać, czy czuje się Pani spełniona jako rzemieślnik, no bo już teraz nie wiem, jak mówić. Czyli jako artystka i rzemieślnik.
Jako artystka – nie, jako rzemieślnik – tak. Ponieważ robię to, co lubię, choć emalia przypadkiem stanęła na mojej drodze i udało mi się zdobyć jakąś pozycję…
No, jest Pani bardzo skromna! Muszę to podkreślić.
Wie pan, nie ma mistrzów…
Myślę, że skromność jest cechą mistrzów.
Pocieszające (śmiech). A jeśli chodzi o kwestię drogi artystycznej, to na pewno nie, ponieważ zarzuciłam ją zupełnie i powiązałam się z komercją, co pozwoliło mi zbudować pracownię, bo jest to duży wydatek.
Piec?
Kilka pieców. Jeden piec to jest zbyt niebezpieczna sytuacja z uwagi na możliwą awarię. Poza tym nie każdy piec nadaje się do każdej pracy.
Przedostatnie pytanie – czy są jeszcze jakieś cele, które stawia Pani przed sobą na najbliższe lata? Poza tym, oczywiście, że praca w ogródku…
Mówimy o celach zawodowych?
Tak. Ale, nie tylko. W sumie chętnie też posłuchamy o jakichś ewentualnie innych.
Hmm. Chciałabym robić to, co robię, i realizować coraz bardziej skomplikowane projekty.
Czyli lubi Pani swoją pracę.
Lubię. Ona jest pełna wyzwań, jest czasochłonna i trudna, wymaga czasami dużej dyscypliny. Jest połączeniem pasji i pracy, więc ja się w tym odnajduję.
Trzymam kciuki za polską branżę zegarkową, bo ja jestem outsiderką, ale branża dobrze się rozwija. Jak stoję i patrzę z boku, i docierają do mnie tylko najważniejsze informacje, to cieszy mnie, że jest budowana głębia strategiczna, cytując doktora Jacka Bartosiaka.
Mówi Pani o polskich markach czy ogólnie o Polsce jako o miejscu, gdzie coraz więcej osób zaczyna zwracać uwagę na zegarki?
Mówię o polskich zegarkach. Ja generalnie nie znam się na zegarkach. Ja się znam na tarczach, zegarki to skomplikowany temat... Ale cieszę się, że w Polsce powstają firmy zegarkowe, nawet najmniejsze, że są pasjonaci, odbywają się targi i wydarzenia branżowe. Wierzę, że ten potencjał stworzy masę krytyczną, która pozwoli opracować polski mechanizm.
No, tego byśmy bardzo chcieli, na to od lat czekamy. Jeszcze jest dużo do zrobienia. To prawda. My, nasze wydawnictwo, staramy się dokładać do tego nasz mały skromny kamyczek już od jedenastu lat, żeby budować też świadomość i budzić pasję do zegarków wśród społeczeństwa.
No i udaje się to Panu, są bardzo ciekawe artykuły! Czasami czytam. Mam newsletter.
Ooo, bardzo nam miło. Super. Cieszę się, dziękujemy.
No to już faktycznie ostatnie pytanie – czy jest coś, co by Pani chciała przekazać naszym czytelniczkom i czytelnikom? Takie słowo od Pani dla nich.
Oprócz oczywiście życzeń zdrowia i spokoju, to chyba dalszego rozwoju polskiej branży zegarkowej.
Czyli życzenia de facto dla nas wszystkich.
Tak, życzenia dla nas wszystkich, również dla mnie. Chciałabym, aby Polacy zaistnieli na rynku zegarkowym. Uważam, że naprawdę tworzymy historię polskiego zegarmistrzostwa i branie w tym aktywnego udziału jest dla mnie bardzo ważne.
To prawda. Chyba w ogóle nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jakie to jest duże osiągnięcie, ale może ta nasza rozmowa będzie małym przyczynkiem do tego.
Może przyniesie właśnie bodziec do rozwoju emalii w Polsce, wiem, że są osoby chętne. Oby wystarczyło im czasu i determinacji.
Chodzi o adeptów?
Tak, zwracają się do mnie nie tylko Polacy, ale ja mówię teraz wyłącznie o Polakach, żeby właśnie podjąć jakiś trud uczenia. Ja na razie tego nie robię, bo nie mam po prostu czasu.
Ale myślę o tym, że może kiedyś, jak będę miała…
Na emeryturze, po tym ogródku, można przyjść i… poświęcić trochę czasu, ucząc (śmiech).
Chciałabym (śmiech).
To ja tego życzę Pani. Bo to jest ważne – aby ta wiedza, te lata doświadczeń, które Pani ma, mogły procentować nie tylko w postaci pięknych zegarków, ale też w formie wiedzy praktycznej.
Należy trzymać kciuki za polską branżę i wspierać ją w każdy możliwy sposób. Jestem głęboko przekonana, że w naszym życiu udało nam się istnieć w takim okresie, kiedy historia zegarmistrzostwa polskiego trwa.
Trwa i rozkwita.
Trwa i rozkwita, tak.
Bardzo Pani dziękuję.
To ja dziękuję bardzo.
Więcej ciekawych rozmów tu: wywiady o zegarkach i z osobami ze świata zegarków.









greenlogic.eu