Wołów, piątek 27 maja, hotel Cameleon - to jeszcze nie Ręszów i jeszcze nie odsłonięcie nagrobka Antona Hardera – twórcy zegarów z wahadłem torsyjnym.
To zbiórka wszystkich zainteresowanych zegarami klubowiczów z Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków.
Główne uroczystości zaczynają się następnego dnia, ale już wieczorem, po przywitaniu się wszystkich z wszystkimi i wymianie opinii, szczególnie o nowych nabytkach zegarowych zaplanowany został wykład "WueM’a". Trochę się to wszystko oczywiście przedłużyło, bo nowi musieli obejrzeć wszystkie prezentowane czasomierze, bo były także zegarki – szczególnie te od Eppnera i Beckera.
Były niezwykłości takie, że… świat ma ich zaledwie kilka – zegar wiszący z wahadłem torsyjnym, wyjątkowe roczne i zegary z polskojęzycznym kalendarzem – super!!!
Przyszedł w końcu czas na referat „WueM’a” – zegary roczne i Anton Harder i Becker i Willman.
Posłuch był. Dyskusji też było sporo, jakaś część materii została oczywiście niewyjaśniona. Wątpliwości cały czas fascynują grono przyjaciół i miłośników zegarów. Do późnej nocy nie było innych, niż zegarowe tematy.
Nawet rankiem przy śniadaniu królowały… zegary.
Sobota – to w tym dniu są najważniejsze spotkania i uroczystości.
Wyprawa do Ręszowa
Przed południem kawalkada samochodów przewaliła się z Wołowa do Ręszowa. Po drodze Ścinawa z ładnym kościołem gotyckim pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego i zegarem, którego tarcze na cztery strony świata ogłaszają… że Anton Harder nie otrzymał za niego zapłaty – tak przynajmniej w przekazanej, przed spotkaniem w świetlicy wiejskiej, pisanej notatce przedstawiał nam sprawę Ścinawianin – Antoni Merta. Informacją źródłową był dla niego artykuł z niemieckiej gazety opublikowany na niemieckojęzycznym portalu internetowym.
Jedziemy do pałacu
Budynki mieszkalne innych majątków ziemskich w okolicy nosiły nazwy dworów. Ten jednak był na tyle okazały, że nazywany jest pałacem. Inne (w gminie Ścinawa) nie przetrwały. Został tylko ten jeden, oby… trwał wiecznie!
Tak, jest niezwykły. Już sama brama wjazdowa robi wrażenia, a dalej mamy budynek pałacu, zabudowania pałacowe i gospodarcze, pozostałości parku. Czerwona cegła ułożonych w czworobok zabudowań gospodarczych w środku zarośnięty mocno, kiedyś będący na pewno ozdobą miejsca staw.
No i Pałac - przez duże "P". Trójskrzydłowy – na planie litery „C”, z przepięknym wejściem i… okropnym masztem antenowym telefonii komórkowej w wewnętrznym narożniku. Może jednak nie jest tak źle, w końcu telefon w tym rejonie jest niezbędnym a to miejsce jest dla masztu bezpieczne.
Oprowadzani przez Mieczysława Stachów – dzierżawcę całego obiektu podziwiamy pałac. Widać, że gospodarz miejsca zrobił wszystko, by dobrze przygotować je na naszą wizytę. Zielenina równo przycięta, tak od frontu, jaki i od strony parku, „schody do domniemanej pracowni Antona Hardera specjalnie podparliśmy, więc bezpiecznie będziemy mogli tam pójść”. W środku wszystko super posprzątane.
Widać ząb czasu i… gryz komuny. W świetlicy pozostawiono jeszcze dekoracje z ostatniej wiejskiej zabawy, nawet hasło o socjalistycznej współpracy można było odczytać. Po wojnie w pałacu mieszkało kilka, a może nawet kilkanaście rodzin, ostatnia osoba wyprowadziła się z niego zaledwie kilka lat temu.
To wszystko było widać po dostawionych ścianach działowych i dodatkowych wejściach, przeróbkach, czy zniszczeniach. Dobrze, że dach był utrzymywany we w miarę dobrym stanie, bo na dłuższy czas to podstawa (mimo, że góra). Na ścianach było widać ślady wilgoci, ale od frontu rynny były zmienione, a od strony parku, kilka lat temu lepsze, teraz też miału być zmieniane. Zwiedziliśmy znaczną część pałacu – bardzo, bardzo fajnie, że udało się nam to zrobić.
Oczywiście nikt nie znalazł nawet miniaturowej pozostałości po obecności tutaj zegarmistrzowskiego fascynata, czy jednak było to możliwe?
Po zwiedzaniu dworu przeszliśmy do świetlicy wiejskiej. Przysposobiona na nią była pastorówka, co zdradzały bliskość kościoła i ślad przejścia przez mur okalający świątynię. Przed wejściem tablica informacyjna – zdjęcie kościoła pw. Narodzenia NMP z informacją o nim, zdjęcie pałacu…
Harder!!! – TAK!!!,
wspomnienie konstruktora przy opisie dworu i zdjęcie zegara – roczniaka, oczywiście.
Tej tablicy jeszcze rok temu nie było. To zasługa grona fascynatów z Klubu, że lokalni mieszkańcy dowiedzieli się o niezwykłej osobie, która zamieszkiwała to miejsce. Przygotowana świetlica, na środku stół pełen wykwintnych i wykwintnie przygotowanych potraw. Na podeście ustawiono stoły dla wyłożenia przywiezionych przez klubowiczów zegarów. O zaplanowanej prezentacji zegarów wiedzieli lokalni mieszkańcy i na ich podziwianie byli wyraźnie nastawieni, a Pani sołtys zaraz po przywitaniu zapytała, czy już teraz, przed mszą świętą będziemy układać zegary.
„Tak, zaraz to zrobimy, ale teraz podejdziemy pod kościół zobaczyć tablice i pracę kamieniarza” – zasugerował Marian Faralisz, który obok „Janekp” i Eugeniusza Szweda z Zarządu Klubu był organizatorem tego spotkania. Tak, też się stało. Wzdłuż niskiego murowanego płotu idziemy do bramy wejściowej. Stając przed nią od razu stajemy przed pomnikiem z trzema płytami nagrobnymi rodziny Harderów zgrabnie wkomponowanych w pomnik.
Całość została wykonana przez lokalnego kamieniarza, a sfinansowana przez Klub Miłośników Zegarów i Zegarków. Bardzo, bardzo ładnie to wyszło. Bardziej reprezentacyjnego miejsca nie ma w obrębie kościoła.
Jeszcze okolicznościowe zdjęcie – bo potem będzie więcej osób i wracamy do świetlicy.
Zegary od razu powędrowały na scenę, wypełniły całe przeznaczone dla nich miejsce. Chyba udało się zaprezentować wszystkie z przywiezionych. Już w tym momencie także wykonywane były okolicznościowe zdjęcia. Wiadomo, że gdy pojawią się tutaj wszyscy, to o spokojne zdjęcia będzie trudno.
Msza święta odprawiana przez proboszcza – księdza prałata Bogdana Kaczorowskiego z intencją za członków Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków. W homilii kilka słów nawiązania do osoby Antona Hardera i o zaskoczeniu, że o takiej osobie nikt tutaj nie wiedział „…teraz Scinawianie będą przyjeżdżali do Ręszowa, a nie tylko Ręszowianie, do Ścinawy…”.
Po zakończeniu mszy świętej poświęcenie pomnika, zapalenie przy nim zniczy i uroczyste zdjęcie wszystkich zgromadzonych. Tu zaskoczenie, bo mieszkańcy – parafianie obecni na mszy świętej nie chcieli do zdjęcia podejść. Trudno.
Kierujemy się do świetlicy – zapraszamy do pójścia z nami księdza i o dziwo wbrew wcześniejszym zapowiedziom daje się przekonać. Opowiadamy mu o Klubie, o grupie zegarowej, o zegarach, o braciach z Niepokalanowa w nawiązaniu do zasług osób Kościoła Katolickiego dla zegarmistrzostwa. Ciekawie prowadzone rozmowy.
W świetlicy oglądanie zegarów, poczęstunek. Same domowe wyroby. Pyszne! Szczegółów nie podajemy, by ewentualni czytający ten tekst „na głodniaka”, mogli go spokojnie dokończyć.
Po chwili indywidualnych rozmów i podziwiania kolekcji, wyjaśnień ze strony klubowiczów do powiedzenia kilku słów o Antonie Harderze poproszony został Marian Faralisz.
Mówi, mówi – czy aby nie za długo dla mieszkańców?
„… ciekawe, że jak opowiadam o zegarach, to zawsze wchodzę na Beckera?..., no to w takim razie jeszcze kilka słów…”
My w większości znamy przedstawiane fakty i stąd obawa o zniechęcenie mieszkańców, ale oni słyszą to wszystko pierwszy raz. Nie dość, że przyjechała tak liczna grupa osób, nie dość, że przywieziono zupełnie inne niż popularne znane powszechnie zegary, to jeszcze opowiadają o osobie, która tutaj właśnie, w ich wiosce przed laty mieszkała.
Wydaje się, że byli ukontentowani!
Teraz czas na tort i kawę
Tutaj już nie uda się zbyć materii szybko. Tort był niezwykły – zegarowy, a do tego przepyszny. Proszę zwrócić uwagę, że to zegar roczny jest! Wszystkie wyroby domowego wypieku – tylko pogratulować zdolności mieszkankom.
Czas na przenosiny do Hotelu Cameleon – teraz już nie kawalkadą, ale pojedyncze samochody opuszczają Ręszów i kierują się na Wołów.
W sali konferencyjnej wszyscy zgromadzeni zaczynają od uroczystej kolacji, co po tak doskonałym jedzeniu w Ręszowie wydawać by się mogło… torturą. Tak jednak wszystko było zaplanowane, a we wiosce Antona Hardera miał być tylko drobny poczęstunek. Można przecież zjeść tylko trochę, a część z wiktuałów podać na pożegnalne dla klubowiczów śniadanie.
Zaraz po zakończeniu posiłku prezentacja
Pan Hans-Heinrich Schmid – autor niezwykłej encyklopedii o niemieckich producentach zegarów o industrializacji i początkach przemysłu zegarowego na Śląsku. Bardzo, bardzo ciekawy i usystematyzowany wykład. Na co warto zwrócić uwagę, rozwój przemysłu zegarowego rozpoczął się jeszcze przed wykorzystaniem do produkcji maszyny parowej.
Na Śląsku Gustav Becker tworzy firmę już w roku 1850, a maszynę parową (pierwszą w jego firmie) wprowadza w roku 1856.
Ten referat należałoby przytoczyć w całości i… może uda się to kiedyś zrobić na naszym portalu. Mimo, że wskazany powyżej po raz pierwszy, to Pan Hans-Heinrich Schmid wraz z małżonką byli przez cały czas z grupą zegarkomaniaków, tak samo jak oni podziwiali wszystkie miejsca i słali pochwały za doskonałą organizację i świetną atmosferę panującą w czasie całego pobytu.
Warto podkreślić, że wszystkie prezentowane w tym temacie informacje były w języku polskim. Tego tłumaczenia dokonała p. Anne Wietrzynska
Drugim prelegentem był Pan Andrzej, a tematem zegary polskie w jego zbiorze. Niezwykłe egzemplarze, niektóre detale o pozyskaniu konkretnych egzemplarzy. Doskonałe uzupełnienie wiedzy zdobytej w trakcie po bytu w Ręszowie.
Mimo, że w tym czasie odbywał się mech finałowy piłkarskiej Ligii Mistrzów, to wszyscy zegarkomaniacy dalej dyskutowali i podziwiali kolejne eksponaty.
Można było oczywiście zrobić sobie okolicznościowe zdjęcia (tutaj autor opracowania i pan Hans-Heinrich Schmid).
Ciekawą niespodziankę przygotował właśnie Pan Hans-Heinrich Schmid, pokazując nietypowy czasomierz i informując, że chętnie odda go temu z kolegów, który odgadnie do czego mógł służyć.
Trzy identyczne egzemplarze powędrowały na salę.
Budzik, nie budzik, oczko do jego podwieszenia, dziwne dźwignie od strony tylnej. Mimo wnikliwego oglądania, nikt nie mógł odgadnąć.
Po chwili „dziadek” rozpoczął głośne dywagacje. Tu podwiesić, tu zaczepić można sznurek, może z obciążnikiem. Po wyzwoleniu budzenia przestawi się oś i zwolniona zostanie dźwignia,… ale co to da?
Blisko, blisko, sugeruje „amroziuk”, który był tłumaczem i arbitrem w tej zabawie. „Czy mogę pomóc, zapytał pana Schmid’a?”.
Jednak "janekp"!!!
Już wiadomo, zegar służył do dystrybucji ulotek propagandowych. Po doczepieniu do jego dźwigni ulotek i całości do balonu, wypuszczeniu w powietrze, po założonym czasie "budzik" zwalniał dźwignię i ulotki spadały z nieba. O możliwości użycia i nastawach decydowały oczywiście warunki atmosferyczne. Obecność nieużywanych zegarów sugeruje, że Zimna Wojna na szczęści skończyła się szybciej, niż niektórzy przewidywali.
Noc wcale nie wymusza kończenia rozmów, szczególnie w takim gronie, jednak perspektywa drogi powrotnej koniecznej do pokonania następnego dnia spowodowała sukcesywne rozchodzenie się do pokojów.
Było niezwykle, było doskonale, wiadomo, że uczestnicy spotkania już od teraz będą oczekiwali kolejnego zegarowego zlotu.
Władysław Meller