Ludzie od zawsze mieli słabość do wszelkich nowinek mogących ułatwić im codzienne życie, tym bardziej jeżeli dodatkowo przedmioty te nie są zbyt skomplikowane. Generalizując, można nawet powiedzieć, że to właśnie prostota jest motorem napędowym dzisiejszego postępu. Co jednak frazesy te mają wspólnego z tematem przewodnim naszego portalu, jakim niewątpliwe są zegarki?
Wbrew pozorom okazuje się, że całkiem sporo, czego najlepszym przykładem jest - dość dźwięcznie brzmiąca z nazwy - marka MeisterSinger, której to właśnie zegarek dotarł do nas na testy.
Ta dość młoda, jak na zegarkowe standardy, niemiecka firma z siedzibą w miejscowości Munster powstała dopiero w roku 2001.
Okazuje się jednak, że wiek nie był żadną przeszkodą, aby firma ta raptem przez dekadę stała jedną z bardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych marek zarówno w Europie, jak i na świecie.
Jej produkty swą niestandardową stylistykę zawdzięczają bowiem swoim protoplastom pochodzącym jeszcze z XVIII wieku, kiedy to dopiero powstawał znany nam dziś układ wskazań, a jedna wskazówka była całkowicie wystarczająca, aby określić precyzyjnie czas.
I to właśnie ta dość nietypowa jak na dzisiejsze standardy cecha, będąca kwintesencją prostoty, stała się znakiem rozpoznawczym tego niemieckiego producenta.
W moje ręce trafił dość interesujący model jakim niewątpliwe jest Adhesio GMT, który swą premierę miał na zeszłorocznych targach w Bazylei.
Sytuacja jest o tyle ciekawa, że firma, której produkty do tej pory były jednoznacznie utożsamiane z minimalistycznym stylem oraz jedną wskazówką, w przypadku testowanego modelu postanowiła wzbogacić go o dodatkową funkcję wskazań drugiej strefy czasowej.
Mając na uwadze moje upodobanie do zegarków wyposażonych w dodatkowe komplikacje konstrukcji mechanizmu na tę sytuację na pewno narzekać nie mogę, choć równie chętnie przetestowałbym czasomierz wyposażony w moją ulubioną funkcję - stoper, gdyż w portfolio firmy dostępny jest również tego typu model.
Ale może ku temu nadarzy się okazja, póki co sprawdźmy zatem, jak wygląda ta niemiecka ekstrawagancja w minimalistycznym wydaniu.
Zważywszy, że przez moje ręce "przewinęła się" już ponad setka nowych zegarków, niełatwo, aby samo pudełko mogło mnie czymś jeszcze zaskoczyć.
Tu jednak czekała na mnie miła niespodzianka.
Po rozpakowaniu paczuszki, już nawet papier w jaki producent zapakował swoje pudełko wzbudził moje pozytywne emocje, a samo opakowanie w kształcie książki wywołało na mojej twarzy szczery uśmiech.
Dobrej lektury wszak nigdy nie odmówię, tym bardziej mając na uwadze czekającą na mnie w jej wnętrzu zawartość. Sposób, w jaki w środku został zabezpieczony ten, jakby nie było, nietani model wart jest z pewnością odnotowania. Naprawdę trzeba byłoby mieć sporego pecha, aby zegarek uległ uszkodzeniu podczas transportu.
Uwalniając w końcu „śpiewaka” z pudełka przyszedł czas, aby zająć się jego bliższymi oględzinami.
Koperta posiada klasyczne, jak na dzisiejsze standardy, wymiary wynoszące odpowiednio 41 mm średnicy, 51 od ucha do ucha oraz 11 mm wysokości, które idealnie pasują do charakteru tego typowego, eleganckiego zegarka.
Dodatkowo profil i kształt uszu sprawiają, że koperta bardzo dobrze przylega do naszego nadgarstka dzięki czemu, „śpiewakowi” nie straszne są nawet wąskie mankiety eleganckich koszul.
Poza polerowaną lunetą okalającą zastosowane szkło szafirowe, dodającą nutkę elegancji, jej pozostałe powierzchnie zostały wykończone za pomocą delikatnego szczotkowania.
Pozytywne wrażenie sprawia również zastosowana sygnowana koronka, którą operowanie nie przysparza nam najmniejszych problemów.
Kwintesencją zegarka jest jednak jego tarcza, w której to zakodowane zostało całe DNA niemieckiego producenta. To właśnie jej prostota w połączeniu z zastosowaną smukłą oraz strzelistą wskazówką powoduje, że „śpiewaka” nie da się pomylić z żadnym innym zegarkiem.
Nie bez znaczenia jest tu również zastosowana pięciominutowa skala połączona z charakterystyczną prezentacją godzin, spójną dla wszystkich modeli tego producenta.
Pomimo, iż Adhesio GMT jest przedstawicielem zegarów typowo garniturowych, to co widzimy jednak przez szafirowe szkło nie jest w żaden sposób nudne!
Dzieje się tu całkiem sporo, a to za sprawą dodanych właśnie funkcji kalendarza i drugiej strefy czasowej. Aby zachować spójność z swoimi dotychczasowymi produktami oraz pozostawić jedynie jedną wskazówkę, producent obie funkcje przedstawił za pomocą dodatkowych, obrotowych pierścieni, które to zostały umieszczone niżej niż reszta tarczy.
Dzięki temu projekt nabrał swoistej głębi, którą dodatkowo potęguje jeszcze zastosowana, przeciwstawna sobie kolorystyka.
Wszystkie te zabiegi niestety dość mocno odbijają się na czytelności wskazań.
Jest to cena z jaką należy się liczyć chcąc posiadać ten dość nietuzinkowy zegar. Na pewno nie jest to zegar dla osób oczekujących dokładności wskazań co do sekundy.
Jak to zazwyczaj bywa, oryginalne paski rzadko kiedy przypadają mi do gustu.
Nie inaczej jest niestety w przypadku testowanego niemieckiego produktu. Dość gruba, czarna skóra o strukturze aligatora okazuje się bowiem bardzo sztywna, a jej dopasowanie do kształtu nadgarstka do łatwych nie należy. Nie pomaga mu w tym również dość topornie pracujące zapięcie zastosowanej, sygnowanej klamerki.
Po tygodniowym teście sytuacja z paskiem uległa tylko lekkiej poprawie, ale nadal uważam, że klamra to najsłabszy element tego produktu.
Wspomniana na wstępie prostota wynikająca z zastosowania jednej wskazówki, którą podziwiamy od strony tarczy, nie ma jednak nic wspólnego z tym co widzimy od strony mocowanego za pomocą czterech śrubek, transparentnego dekla.
Za napęd odpowiedzialny jest bowiem zmodyfikowany szwajcarki mechanizm ETA o symbolu 2893-2.
Bazująca na 21 kamieniach łożyskujących konstrukcja może poszczycić się częstotliwością oscylacji balansu wynoszącą 28 800 wahnięć na godzinę, choć z powodu braku wskazówki sekundowej efektu płynności pracy nie dostrzeżemy.
Rezerwa chodu niestety nie uległa zmianie względem wersji bazowej i oscyluje jedynie w granicach 38 godzin. Dodatkowo, mechanizm został wyposażony w dwa pierścienie, jeden odpowiedzialny za wskazania datownika, drugi – niezależnie ustawiany - za wskazania drugiej strefy czasowej.
Tak jak już wspominałem, kwota jaką należy przeznaczyć na to, aby stać się szczęśliwym posiadaczem „śpiewaka” do niskich niestety nie należy – wynosi ona około 10 000 złotych.
Nie ma się jednak czemu dziwić, bo indywidualny, rozpoznawalny styl i niewielka skala produkcji musiały mieć w końcu w niej swe odzwierciedlenie. Ponadto, niespełna dziesięć tysięcy złotych za tak nietuzinkowy zegar nie wydaje się ceną aż tak wygórowaną.
Jego prostota i minimalizm sprawiają, że obok Adhesio GMT naprawdę ciężko jest przejść obojętnie.
Niewątpliwie spora jest w tym zasługa jego nietypowego jak na dzisiejsze standardy sposobu wskazań, choć taka forma prezentacji czasu znajdzie za pewne zarówno zwolenników jaki i przeciwników.
Ze swojego testowego doświadczenia podpowiem tylko, że nie ma większego problemu z przyzwyczajeniem się do tego historycznego patentu, a dokładność odczytu przynajmniej w moim przypadku okazywała się całkowicie wystarczająca.
Czytając test, ciężko pewnie nie zauważyć, że testowane Adhesio GMT mocno przypadło mi do gustu i zrobiło na mnie pozytywne wrażenie.
Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że nie każdemu testowany model może się spodobać, bo pomimo swej prostoty jest to jednak czasomierz z wyczuwalną nutką ekstrawagancji.
Dzięki temu, pomimo swojego typowego koszulowego charakteru „śpiewak” pasuje również i do bardziej casualowych stylizacji. Także zastosowana czarnobiała kolorystyka dodaje sporej uniwersalności w doborze odpowiedniej do niego garderoby.
To, co jeszcze na koniec warte jest odnotowania, to wyczuwalna w każdym elemencie testowanego zegarka tożsamość i DNA marki.
W dzisiejszym „masowym” świecie jest to cecha nad wyraz poszukiwana.
Podsumowując – osobiście szczerze polecam, a sam dopisuję do listy życzeń inny model tego producenta, jakim jest Paelograph.
Autor: Jacek Słanina
0 Komentarzy
Średnia 0.00