Tak szczerze. Mimo, że bardzo lubię markę Glycine, to model Airfighter wydawał mi się początkowo jakiś taki... przekombinowany. Przy wszelkich informacjach, opisach tego modelu – nie zatrzymywałem się na dłużej. Poza tym wydawał się za duży. Ale życie lubi płatać figle. Niedawno trafił do mnie nowiutki egzemplarz Glycine Airman Airfighter nr ref. 3921.991 .
Bez większych emocji rozpakowałem przesyłkę i …. niemal zdębiałem.
Ten zegarek na żywo to coś zupełnie innego niż na najfajniejszych zdjęciach!
Tak naprawdę pomyślałem od razu – chcę takiego!
Odpakowywałem go przy żonie – która wręcz zapytała czemu jeszcze takiego nie mam.
Coś będzie trzeba z tym zrobić ;)
Na pierwszy rzut oka widać wyraźnie – Airfighter to rasowy Airman.
Charakterystyczne cechy koperty, uszy, wskazówki – to jasne i wyraźne pokrewieństwo. DNA, moim zdaniem najlepszej linii Glycine, jest doskonale widoczne.
Przy okazji zegarek stał się drapieżny.
Niedawno zamieszczona była na naszym portalu recenzja Glycine Airman 17. Dlatego nie zamieściłem wstępu z rysem historycznym firmy, ale nawiązując do tamtego zegarka, dochodzę do wniosku, że Airfighter jest bardziej ekstrawagancki i agresywny.
Jednak nie stracił nic na estetyce.
Patrząc na ostre linie, subtarcze stopera – przychodzi mi na myśl szturmowy śmigłowiec. Mimo, że Airfighter to „myśliwiec” – ja mam właśnie takie helikopterowe skojarzenia związane z wyglądem tego zegarka. Taki „wszystkomający” śmigłowiec. Jednak to nie brzydki jak noc październikowa i finezyjny jak salwa z Aurory Mi 24. To smukły, nowoczesny i groźny z samego wyglądu Eurocopter Tiger – w czarnych barwach ;)
Glycine Airfighter jest także „wszystkomający”.
Jest stoper, jest wskazanie trzech stref czasowych. Jest datownik.
Jest i coś dla wrażeń estetycznych.
Zegarek wykonany jest świetnie.
Nie mam żadnych zarzutów jakościowych do mojego Airmana 17. W tym wypadku mam wrażenie, że w testowanym Airfighterze jest nawet lepiej. Być może dlatego, że jest dużo więcej detali w których firma mogła się „wykazać”.
I wykazała się.
Zacznę od koperty.
Cała jest pokryta powłoką PVD w kolorze czarnym. Jak w przypadku „siedemnastki” górna krawędź uszu jest szczotkowana. Boki koperty są lekko beczułkowate i polerowane.
Po prawej stronie jest jak w normalnym Airmanie.
Na godzinie trzeciej jest koronka odpowiedzialna za ustawianie czasu i daty. Matowa z nacięciami tradycyjnymi dla linii Airman. Na godzinie czwartej jest koronka blokująca obrotową lunetę z naniesionym logo Glycine. Matowa, z powłoką ułatwiająca precyzyjny chwyt.
Ciekawostka jest po lewej stronie koperty zegarka.
Tam znajduje się „manipulator” stopera.
Jest to swego rodzaju przekładnia, której przesunięcia w górę lub w dół – wzdłuż boku koperty, odpowiadają funkcjom tradycyjnych przycisków stopera.
Mechanizm musiał zostać zmodyfikowany, ale dzięki temu uzyskano ciekawy efekt i umożliwiono bardzo wygodną obsługę stopera za pomocą kciuka.
W zegarku przeznaczonym dla pilota, wydaje się, że taka forma sterowania jest bardziej naturalna i zdecydowanie łatwiejsza, a dla zegarkomaniaka?
Jest to kolejna pożądana komplikacja konstrukcji mechanizmu i funkcja, która najzwyczajniej cieszy.
Zastosowano jakieś dodatkowe techniczne rozwiązanie, by znaną, standardową czynność wykonać inaczej. Czyż nie o to chodzi w fascynacji zegarkami?
Przekładania pracuje z oporem znanym z tradycyjnej metody z przyciskami.
Opór jest spory, ale przyjemny w użytkowaniu.
Ruch jest pewny i precyzyjny. Uzyskano jednocześnie efekt płynnego ruchu i poczucia solidności tej konstrukcji. Nie ukrywam, że początkowo podchodziłem do tego rozwiązania z dużą dozą ostrożności, obawiając się o delikatność, trwałość czy precyzje działania.
W rzeczywistości nie ma żadnego problemu.
Czujemy, że to właściwie skonstruowana i zbudowana metoda operowania stoperem.
Także wizualnie wykonana jest bardzo dobrze. Precyzyjne grawery, nacięcia na uchwycie przekładni zapewniające pewność ruchu. Wszystko jak należy.
I nawet wygląd, jakby narośli na kopercie, nie przeszkadza, bo komponuje się świetnie z militarno-toolowym charakterem zegarka.
Luneta, jak pisałem, jest obrotowa.
Ma wkładkę w srebrnym kolorze, z wygrawerowanymi oznaczeniami godzin trzeciej strefy. Sama luneta jest stalowa w czarnej powłoce PVD. Obraca się dwukierunkowo.
Ustawić można ją w 60 pozycjach.
„Kliki” są bardzo precyzyjne wyraźnie odczuwalne, a uzyskiwane pozycje oznaczeń doskonale zgrane, „wycentrowane”. Luneta pracuje z przyjemnym, wyraźnym oporem. Tak naprawdę blokada za pomocą drugiej koronki jest zupełnie zbędna.
Ale dobrze, że jest bo świetnie wygląda.
Średnica koperty jest duża - 46 mm.
Jednak sytuacja jest taka sama jak w przypadku Airmana 17. Duża średnica optycznie długie uszy – to trochę złudzenie. Uszy mocno opadają ku nadgarstkowi – tworząc z boku profil koperty dość przyjazny mniejszym przegubom. Nie można oczekiwać profilu tak płaskiego jak w siedemnastce – mechanizm Valjoux 7750, i pokrewne mechanizmy, to „tłuścioszki”.
Zegarek ma odrobinę ponad 16 mm grubości, ale średnica, wypukłe szkło i lekko beczułkowaty kształt boków mocno niwelują tą grubość, przez co cały zegarek wydaje się być - i w rzeczywistości jest - bardzo proporcjonalny.
Kolejną ciekawostką są wiercone uszy – z mocowaniem paska za pomocą sporych estetycznych śrub. Super to wygląda. Sprawia wrażenie bardzo solidnego mocowania paska. Ogólne wrażenia odnośnie koperty i jej niemałej wielkości są takie, że chyba „Glycine” posiadła umiejętność projektowania sporych zegarków, które dają się nosić na „zwykłym” nadgarstku.
Nie raz miałem kontakt z zegarkami o wymiarach nominalnie mniejszych, które układały się znacznie gorzej i wyglądały nie raz groteskowo na skromniejszych przegubach.
Jeszcze nie tak bardzo dawno temu – męski zegarek, wymiary jego koperty – mieściły się w przedziale 35-40 mm średnicy. Można zaryzykować stwierdzenie, że duże zegarki, 44, 45, i więcej milimetrów średnicy to moda.
Chwilowa. Ta chwila trwa już dość długo – ale Glycine doskonale sobie z tą modą poradziło.
Choć oczywiście są w ofercie mniejsze zegarki, nawet w linii Airman – bo „jedynka” ma 36 mm – ale modele duże, jak właśnie opisywany Airfighter, Airman 17, Incursore, Combat Aquarius czy Seven – są wyjątkowo uniwersalne jak na swoje wymiary.
To nie koniec smaczków i ciekawostek.
Dawno nie widziałem tak fajnego dekla. Zazwyczaj naprawdę łakomym wzrokiem oglądamy pod przeszkleniami jakieś wspaniałe, bardziej lub mniej zdobione manufakturowe mechanizmy. Niestety bardzo często przeszklenie odsłania coś, co niespecjalnie jest warte oglądania. Wiedząc jaki mechanizm odpowiada za pracę tego czasomierza – nie oczekiwałem wiele po jego wyglądzie. Ot – stara sprawdzona, dobra, ale lekko przaśna ETA 7754.
Lubię jej widok, ale fajerwerków to zwykle nie ma.
Zaskoczenie było większe niż w przypadku ogólnego pozytywnego wrażenia. Dekiel jest stalowy, oczywiście z powłoką PVD. Wkręcany. Jednak za sprawą bardzo dużej powierzchni przeszklenia jest wąski. Informacje, które zazwyczaj producenci umieszczają na deklach – znajdują się w tym przypadku pod szkłem.
Nadrukowano je na wewnętrznym pierścieniu, pełniącym jednocześnie funkcję mocującą mechanizmu. To ciekawe rozwiązanie – widać, że w Glycine szukają sposobów na przełamanie sztampy. To sprawa użytkowo nie istotna – ale jest zdecydowanym plusem dla całego zegarka ponieważ wygląda efektownie i inaczej.
Najważniejszy od tylnej strony jest jednak mechanizm.
Glycine pokazało, że „koń roboczy”, za jakiego uważana jest gruba i trochę toporna w standardzie ETA 7754, nie musi być jak pociągowy koń Ardeński - silny, wytrzymały, zawsze gotowy do pracy, lecz pozbawiony finezji i uroku, a może być jak szwajcarski Einsiedler.
Jeszcze nie szlachetny pełnej krwi Arab, ale już ciepłokrwisty koń o pięknej smukłej i harmonijnej budowie. Takim koniem roboczym jest ETA Valjoux w wydaniu od Glycine. Mechanizm jest bardzo bogato i precyzyjnie zdobiony.
Mostki, płyty są perełkowane. Śruby są barwione na niebiesko i jest zupełnie inny wahnik. Ażurowy, rodowany. Wycięty jest wizerunek samolotu.
Głębokie grawerowanie z nazwą firmy i linii.
Całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie, a na pierwszy rzut nie tak łatwo poznać, że to znany mechanizm. Naprawdę jest na co popatrzeć, a i żadnego wstydu nie ma przy nie jednym manufakturowym „sercu”. Pracę mistrzów z Glycine w tym zakresie można określić mianem – „kawał dobrej roboty”.
Na koniec – to co zwykle na początku – tarcza.
A tu nadal nie ma wytchnienia, cały czas na pełnych obrotach.
„Dzieje się” – ale to przecież Airfighter.
Myśliwiec jest w ciągłym ruchu. Mimo, że metodę odpowiadającą za operowanie zegarkiem i jego funkcjami w Glycine zmieniono całkowicie – tak układ wskazań pozostał standardowy dla zastosowanego mechanizmu.
Mamy tarczę małej sekundy na godzinie 9-tej, wskazanie minut stopera na 12-tej i godzin stopera na 6-tej. Na godzinie 3-ciej jest jeszcze okienko daty ze wskazaniem dni miesiąca na czarnym tle.
Czarna jest cała tarcza.
Małe tarcze wskazań stopera są dominujące.
Są wyraźnie zaznaczone, większe niż tarcza sekundnika. Wewnątrz znajdują się liczby odpowiadające wskazaniom czasu głównego, czyli 12 i 6. Poza tym naniesiona jest za pomocą druku podziałka odpowiednio minutowa i godzinowa.
Tarcza sekundnika ma obwódkę w kolorze wkładki lunety.
Pomiędzy środkiem tarczy a datownikiem znajduje się nazwa producenta i logo.
Wewnętrzna część tarczy, w kształcie jakby zagłębionego okręgu, jest moletowana na kształt małych kwadracików. Zewnętrzna zaś część to pierścień ustawiony pod kątem ok. 45 stopni z naniesioną podziałką drugiej strefy czasowej.
Wskazówki głównego wskazania są ażurowe.
Zastosowano taki zabieg zapewne dlatego, że są dość szerokie i mogłyby poprzez zasłanianie utrudniać odczyt niektórych wskazań. Kształt ich jest charakterystyczny dla Airmanów. Godzinowa jest zakończona trójkątnym grotem wypełnionym masą luminescencyjną, a minutowa ma takie wypełnianie na ostatniej swojej ok. 1/3 długości.
Za wskazanie drugiej i trzeciej strefy czasowej odpowiada wskazówka zakończona trójkątnym grotem, dość wąska i długa, sięgająca niemal zewnętrznej krawędzi tarczy – nie zakłócająca pozostałych odczytów. Indeksy godzinowe są nakładane i pokryte masa świecącą.
Całość tarczy mimo pierwszego wrażenia natłoku – jest czytelna, stonowana i współgrająca z militarno lotniczą stylistyką zegarka. Uatrakcyjnioną ciekawym rozwiązaniem sterowania stoperem, czarną powłoka PVD – i klasycznym skórzanym paskiem zapinanym na wygodną klamrę motylkową, zwalnianą dwoma przyciskami.
Oczywiście także z powłoką PVD i naniesioną nazwą producenta.
Szkiełko jest wypukłe, wykonane z szafiru. Od wewnątrz ma nałożone 3 warstwy powłoki antyrefleksyjnej. Pisałem kiedyś, że powłoka, podwójna w Airmanie 17 jest jedną z najwydajniejszych wewnętrznych jakie widziałem. Tu jest jeszcze lepiej.
Mimo, że szkło jest wypukłe, to pozycje bez żadnych odbić, refleksów świetlnych da sie bardzo łatwo znaleźć. Niestety nie jest to tak łatwe w przypadku fotografowania zegarka.
Optyka i filtry aparatu odbierają to trochę inaczej niż oko.
Dane techniczne - Glycine Airman Airfighter 3921.991
Cechy zegarka:
- Styl: męski, sportowy, lotniczy.
- Mechanizm: na bazie Valjoux 7754 Top Grade, gdzie obsługa stopera przeniesiona została z przycisków na godzinie 2 i 4 na przekładnię umiejscowioną na godzinie 9,
- Rezerwa chodu: 46h,
- Ilość kamieni łożyskujących: 25,
- Mechanizm zdobiony perłowaniami i niebieskimi śrubkami, rodowany wahnik z wyciętym wizerunkiem samolotu,
- Funkcje: 3 strefy czasowe, stoper, data
- Luneta: z czarna powłoką PVD i wkładką w kolorze srebrnym, obrotowa, blokowana koronką na godzinie 4,
- Dekiel: transparentny, szkło szafirowe z wewnętrznym antyrefleksem,
- Koperta: ze stali szlachetnej 316L z powłoka PVD w kolorze czarnym
- Kształt koperty: okrągła,
- Średnica koperty: 46mm,
- Grubość koperty: 16,11mm,
- Klasa wodoszczelności: WR 20ATM,
- Indeksy: wypełnione SuperLuminową, substancją świecącą w ciemności,
- Szkło: szafirowe z wewnętrznym antyrefleksem, potrójna warstwa.
- Kolor tarczy: czarna,
- Indeksy: nakładane, wypełnione SuperLuminową,
- Tarcza: giloszowana,
- Data: w okienku na godzinie 3ciej
- Rozmiar paska: 24 mm,
- Zapięcie: sygnowane klamrowe lub motylkowe,
- pasek: skórzany, cielęcy,
- Gwarancja 24 miesiące,
- Opakowanie: podwójne pudełko: drewniane i kartonowe.
Cena na pasku 16 900 złotych.
Cena na pasku z zapięciem motylkowym 17 200 złotych.
Podsumowując – Glycine Airman Airfighter – to bardzo ciekawy, dość awangardowy zegarek w stylu lotniczym. To „myśliwiec” więc wszechobecny czarny kolor, poczucie zastosowana innowacyjnej technologii, i czytelność wskazań są jak najbardziej na miejscu.
Stosunkowo duża średnica koperty daje się w razie potrzeby zgrać z mniej obfitym nadgarstkiem, a nominalnie spora grubość jest optycznie niwelowana właśnie średnicą i kształtem koperty. To kolejny „typowy” Airman.
Zegarek w pełni ucieleśniający kultową linię Glycine.
Nie ujmujący jej nic a nic, a wnoszący praktyczność wskazań stopera do wykorzystania, świetną wodoodporność – na poziomie 20 Bar, dobrze wykończony sprawdzony mechanizm. Nie ma predyspozycji do pełnienia funkcji czasomierza reprezentacyjnego, do formalnych strojów, ale w warunkach casualowych, sportowych sprawdzi się świetnie a innowacyjne rozwiązania, stoper, świetnie dopracowany mechanizm – dadzą dużo radości każdemu fanowi zegarmistrzostwa.
Dodatkowo, zegarek był świetnie wyregulowany fabrycznie.
Przez kilka dni „testowania” odchyłka sumaryczna osiągnęła kilka sekund na plus.
Cena zegarka nie jest niska – ponad 16 000 złotych, ale dokonane modyfikacje, jakość wykonania, dopracowanie mechanizmu potrafią to zrekompensować. Do tego bezcenne jest wywoływanie przysłowiowego „banana” na twarzy za każdym razem kiedy spoglądamy na ten zegarek. Jedynym malutkim minusem całokształtu jest pasek.
Nie to, żeby był złej jakości – jest taki jak w innych Glycine.
Klamra motylkowa w grawerze ma wypełnienie lakierem. Jest świetnie wykonana. To nie standard. Bardzo fajny skórzany pasek – mający predyspozycje do długiej żywotności. I taki sam pasek świetnie wygląda w zestawieniu z Airmanem 17, Incursore. Jednak zegarek ze stoperem, mimo stylistycznych zabiegów jest grubszy. Uważam, że 1, a nawet 1,5 mm grubości zdecydowanie poprawiłoby wygląd zestawu.
Nie musiałby być tak gruby na całej długości, ale przy mocowaniu – dobrze by to wyglądało. Pasek zawsze można zmienić. Można zamówić u cenionych „strapmakerów” wykonujących niemal dowolny pasek zgodnie z zamówieniem.
Ale miło by było, gdyby taki był już w zestawie od producenta.
Autor: Adrian Szewczyk