• Zegarki marki Michel Herbelin
  • Zegarki marki Seiko
  • Zegarki marki Atlantic
  • Zegarki marki G-SHOCK
  • Zegarki marki Luminox
  • Zegarki marki Orient Star
  • Zegarki marki Rado
  • Zegarki marki Ball
  • Zegarki marki Aerowatch
  • Zegarki marki Aviator Swiss Made
  • Zegarki marki Alpina
  • Zegarki marki Junghans
  • Zegarki marki Montblanc
  • Zegarki marki Omega
  • Zegarki marki Błonie
  • Zegarki marki Bulova
  • Zegarki marki Certina
  • Zegarki marki Oris
  • Zegarki marki Perrelet
  • Zegarki marki Frederique Constant
  • Zegarki marki Davosa
  • Zegarki marki Epos
  • Zegarki marki Vostok Europe
  • Zegarki marki Tissot
  • Zegarki marki Citizen
  • Zegarki marki Orient
  • Zegarki marki Grand Seiko
  • Zegarki marki Prim
  • Zegarki marki Roamer

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?


Nacisk na spust migawki otwiera ją na ułamek sekundy, a światło dociera do matrycy w pewnym sensie na zawsze zatrzymując czas. Jest w tym coś magicznego, mimo iż obecnie cały proces z magii jest nieco obdzierany. Jednak nawet w czasach, gdy Sztuczna Inteligencja potrafi komponować gotowe obrazy, a dzięki różnorakim algorytmom część urządzeń potrafi robić zdjęcia prawie za użytkownika, w fotografii wciąż potrzebne jest coś, co trudno jednoznacznie nazwać. Określenie „wrażliwość” jest tu chyba najbardziej odpowiednie. Mówi się, że dobre zdjęcie potrafi opowiedzieć historię, jednak często zapomina się, że również za każdym zdjęciem stoi jakaś opowieść. Fotografia ma w sobie coś intymnego, pozwalając podzielić się z innymi swoim unikalnym spojrzeniem na świat, opowieścią.

A przynajmniej taką jej romantyczną wizję mam w głowie.

Dobrze sprawdziłoby się tu zdanie wstępne pokroju „Od zawsze chciałem być fotografem” - nadałoby całemu wieloletniemu procesowi dodatkowego smaczku, rysując go jako swoistą podróż do celu.

Tymczasem w dziecięco-młodzieńczych latach zamiast fotografem, chciałem być pisarzem i mieszkać w domku nad jeziorem. Jak na razie nie do końca wyszło, jako że zamiast nad jeziorem mieszkam 2km od morza południowochińskiego, a miejsce domku w Borach Tucholskich zajął blok mieszkalny w siedemnastomilionowym Shenzhen.

No i przede wszystkim zamiast książek pisuję bloga, wszystko jednak przede mną.

Jedno z lepszych miejsc do życia w Chinach

We wspomnianym Shenzhen mieszkam już z przerwą od około dwunastu lat i niezmiennie uważam, że to w Chinach jedno z lepszych miejsc do życia.

Zaledwie 43 lata temu znajdowała się tu wioska rybacka i pola uprawne, aż pewnego dnia 1980 roku, Komitet Centralny postanowił stworzyć Specjalną Strefę Ekonomiczną, do której początkowo zwykły obywatel nie miał prawa wjazdu. Funkcjonował tu wówczas twór przypominający wewnątrzkrajową granicę i znajoma osoba opowiadała mi, jak w tych latach nielegalnie dostawała się do nowo powstałego miasta przez okoliczne wzgórza. Obecnie jest milionerem, więc decyzja o przekradnięciu się przyniosła mu wymierne korzyści. 40 lat i proces od „zera” do 17 milionów mieszkańców jest dla Chin dość znamienny, jeśli chodzi o szybkość zachodzących tu zmian. Sam pamiętam, jak miasto wyglądało 14 lat temu, gdy mieszkałem tu przez rok i widzę jak zmieniło się przez ten czas. To jednak temat na osobny artykuł. Tu danego obszaru można nie poznać po kilku latach nieobecności, a co dopiero po kilkunastu.

Dość powiedzieć, że gdy mieszkałem tu w 2009 roku, łączna długość linii metra w wynosiła około 30 km, a  dwie linie przypominały swoim układem to warszawskie. Obecnie liczba ta wzrosła do 550 km rozdzielonych między 15 linii. Jednak, mimo swego rozmiaru i liczby mieszkańców, Shenzhen nie przytłacza. Mnóstwo tu zieleni, parków, czy nawet szlaków trekkingowych. Roślinności bez wątpienia pomaga subtropikalny klimat z gorącym, wilgotnym latem i łagodną zimą, gdzie temperatury oscylują w granicach 10C. O Shenzhen mógłbym pisać długo, lecz nie jemu poświęcony jest ten tekst.

Zamiast tego pozwólcie mi więc może pokazać wam Shenzhen moimi oczami w kilkuminutowym klipie.
 


Oprócz miejsca zamieszkania, z Chinami nierozerwalne związane są też moje początki z fotografią.

Zdjęcie, od które wszystko się zaczęło

Gdy jeszcze na studiach wyjechałem samotnie do Chin z ambitnym planem podróży, sporą dozą naiwności i Canonem Rebel od rodziców w dłoni, nie przypuszczałem jak mocny wpływ na moją przyszłość będą miały te dwa miesiące. Nie miałem wtedy zielonego pojęcia o ustawieniach manualnych aparatu, nie znałem żadnej teorii, a wszystko zmieniałem „na czuja”.

Niemniej wciąż posiadam z tamtego wyjazdu kilka przyzwoitych zdjęć.

Z drugiej strony Lhasę, Góry Żółte, czy ogólnie większość z odwiedzonych wtedy przeze mnie miejsc trudno chyba przedstawić w mało interesujący sposób. Mimo, iż od tego czasu minęło już 16 lat, wciąż jestem w stanie przywołać w pamięci praktycznie każdy dzień podróży. Były to zupełnie inne Chiny niż obecnie, i jestem niezmiernie szczęśliwy, że mogłem je zobaczyć.

Szczególnie jedno zdjęcie z tamtego wyjazdu jest mi bliskie. Spacerowałem właśnie po Zakazanym Mieście w Pekinie, gdy zobaczyłem grupę uczennic, pod okiem rodziców i żołnierzy wykonujących ćwiczenia przypominające musztrę. Uniosłem aparat do oka i wcisnąłem spust migawki.

Patrząc z perspektywy czasu, właśnie to zdjęcie zmieniło sposób, w jaki zacząłem patrzeć na fotografię.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Gdy dwa lata później przyleciałem do Chin na rok, zaopatrzony jedynie w niewielką cyfrówkę, po pierwszym wyjściu na miasto wiedziałem już, że nie będę w stanie funkcjonować z nią przez cały okres pobytu. Po odłożeniu odpowiedniej kwoty, kupiłem swój pierwszy w życiu aparat – Nikon D90.

Była to najlepsza z możliwych decyzji i sporo zdjęć z tamtego okresu jest ze mną do dziś. Szczególnie dużym sentymentem darzę serię z Kambodży, gdzie po raz pierwszy wziąłem ze sobą swój własny aparat. Choć świadomość sprzętu z którym obcowałem wzrosła, nadal daleki byłbym stwierdzenia, że naprawdę wiedziałem, co robię. Paradoksalnie właśnie ta świadomość niewiedzy sprawiła, że postanowiłem zająć się fotografią na poważniej. Do trzydziestki w równym stopniu fascynowała mnie grafika komputerowa i dokładałem starań, by doskonalić się na tym polu. Jednak kurczące się zasoby czasu (pojawienie się dziecka przeważnie nie uwalnia dodatkowych jego ilości) zmusiły mnie do podjęcia wyboru – fotografia, czy grafika. Wprawdzie zauważałem widoczny postęp w moich rysunkach, lecz konfrontowanie ich z dziełami profesjonalistów bywało frustrujące, szczególnie gdy okazywało się, że na stworzenie określonego obrazu potrzebowali oni jedynie niewielką część czasu, który ja musiałem poświęcać. Tymczasem, patrząc na niektóre moje zdjęcia nawet w zestawieniu z pracami osób nazywających się profesjonalistami, nie miałem uczucia dzielącej nas przepaści.

Wybór był prosty.

Birma oszołomiła mnie swoją atmosferą

Wkrótce zacząłem rozumieć, jak naprawdę używać aparatu, zainwestowałem w dwa obiektywy i połączyłem je z używanym D300. Zacząłem też samotnie wypuszczać się do położonych w sąsiedztwie Chin krajów. Na pierwszy ogień poszła Birma, znana również jako Mjanma, która stała się moim ulubionym miejscem z listy dotychczas odwiedzonych.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Byłem do tego wyjazdu dobrze przygotowany, jednak Birma wprost oszołomiła mnie swoją atmosferą.

Już wymienianie gotówki przed wyjazdem było odmienne od tego, do czego byłem przyzwyczajony na co dzień. W końcu nie jest naturalną rzeczą, że w banku prosi się o banknoty wyemitowane po określonym roku, a jakiekolwiek zagięcia, czy niedoskonałości są dla nich dyskwalifikujące.

Wyruszyłem z kilkunastoma banknotami dolarowymi pieczołowicie umieszczonymi w notesie i nowym (w moich rękach) sprzętem fotograficznym. Nie da się opisać Birmy w jednym artykule, a co dopiero w jego fragmencie, jednak chwile spędzone na skuterze w Bagan, dzień w lokalnym pociągu pokonującym góry w zatrważającym tempie 30km/h, pływanie łodzią po jeziorze Inle i wizyta w pływającym domu zwyczajnej birmańskiej rodziny, a przede wszystkim cudowni, przyjaźni ludzie, zostaną ze mną na zawsze. Nie wiem, czy to dzięki wymykającym się wszelkim normom widokom, czy wyjątkowym wspomnieniom, lecz zdjęcia z tego wyjazdu do dziś należą do moich ulubionych.

Nie potrzebowałem nawet ikonicznych balonów nad Bagan, których nie doświadczyłem ze względu wizytę w zbyt późnym terminie i zbyt wysokie temperatury. Podobnie jak w przypadku pierwszej podróży, tak i tutaj mam ulubione zdjęcie. W środku nocy dotarłem do mieściny Thazi, gdzieś w centralnej Birmie. Wysiadłem po prostu z busika, który jechał gdzieś dalej, zostając sam na opustoszałej, ciemnej ulicy. Thazi znane jest tylko z tego, że łączą się tam dwie linie kolejowe, a właśnie pociąg był celem mojej wizyty w tym miejscu. Po nocy spędzonej na drewnianej ławce, gdy nad okolicą wzeszło słońce wyszedłem na peron, napotykając akurat nadjeżdżający pociąg do Mandalay. Siedzący przy oknie ludzie zauważyli mnie stojącego z aparatem i zaczęli machać.

Do dziś, gdybym miał podsumować jednym zdjęciem Mjanmę/Birmę, prawdopodobnie byłoby to właśnie to, choć nie jest najlepszym zdjęciem, jakie zrobiłem w trakcie tamtego wyjazdu.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

W kolejnym roku przyszła kolej na Laos. Choć kraj ten również mnie oczarował, Birma zawiesiła poprzeczkę zbyt wysoko, by ponownie wpaść w tak absolutny zachwyt.

Pierwsze zlecenia fotograficzne

A później przyszedł Covid.

„Później” jest tu drobnym niedopowiedzeniem, bo alarmujące doniesienia z Wuhan zaczęły napływać dwa dni po moim powrocie do Chin, i już niebawem siedzieliśmy zamknięci przez niecałe trzy miesiące.

Trzy miesiące, które w odniesieniu do granic, zmieniły się w trzy lata. Naturalnie od pewnego momentu przy odpowiedniej dozie samozaparcia można było do Chin się dostać, lecz zaporowe ceny biletów, jak i konieczność odbycia dwutygodniowej kwarantanny we wskazanym hotelu nie były czynnikami zachęcającymi. Ponadto, wizy turystyczne przez cały ten okres nie były wydawane. Dla osób przebywających w Chinach nie był to łatwy okres, zakończony po 3 latach zupełnie niespodziewanie odkryciem przez tutejszych naukowców, że nowy wariant wirusa nie jest już niebezpieczny.

Fakt, że dokonanie odkrycia poprzedziły pierwsze od ponad 30 lat nieśmiałe protesty, było naturalnie czystym przypadkiem. W międzyczasie wszyscy obywatele i osoby zamieszkujące ChRL posługiwały się kodami zdrowotnymi, które umożliwiały (bądź wręcz przeciwnie) wejście do obiektów pokroju centrów handlowych, korzystanie z transportu publicznego, podróże wewnątrzkrajowe itp. Kod wyświetlał datę ostatniego testu wymazowego i jego rezultat, a niektóre z instytucji wymagały kod o ważności 24h. Przynajmniej punkty testowe rozstawiane były praktycznie na każdym rogu, więc lokalni mieszkańcy mogli codziennie socjalizować się w kolejkach. Żeby nie było jednak zbyt różowo, każda prowincja posiadała własną aplikację z kodem zdrowotnym, a niektóre nie chciały współpracować z zagranicznymi dowodami tożsamości.

Moją „ulubioną” przygodą z kodem zdrowotnym pozostaje jeden z dni podczas wyjazdu do Syczuanu, gdy znajomemu z aplikacji zniknęła cała historia wykonywanych testów. Spędziliśmy wtedy dobrą godzinę próbując wyjaśnić sytuację i jednak kupić bilety wstępu do parku narodowego. Innym razem strażnik nie chciał nas wpuścić, bo wyniki testów mieliśmy nie dość, że papierowe (aplikacje nie działały) to jeszcze z innej prowincji. To jednak i tak nic, bo na bazie opowieści pewnego pilota latającego w tym okresie do Chin, można pisać książki.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Paradoksalnie, to właśnie w tym okresie zacząłem otrzymywać jakieś zlecenia fotograficzne.

Zaczęło się od robienia zdjęć do menu kawiarni w siedzibie Huawei, i choć brzmi to jak robota na kilka godzin, spędziłem tam pełne dwa dni. Było warto, bo odezwała się inna kawiarnia, która potrzebowała podobnej usługi. Równocześnie w trakcie kolejnych lockdownów zaczęła we mnie kiełkować chęć spróbowania się na nowej ścieżce twórczej. Nieco zbyt późno, gdyż minąłem się ze szczytem zainteresowania tematem wirusa w Chinach i bezprecedensowych obrazów opustoszałych miast, jednak lepiej późno, niż później - zacząłem uczyć się montażu. W końcu sprzedałem swoją lustrzankę cyfrową i zainwestowałem w bezlusterkowca, który pozwoliłby mi na kręcenie filmów. W ten sposób stałem się szczęśliwym posiadaczem Nikona Z6II, który służy mi do dziś.

W przeciwieństwie do youtuberów podróżniczych, jak na razie nie potrafię przekonać się do gadania do kamery, więc wybrałem krótsze, bardziej dynamiczne formy. Restrykcje wirusowe uniemożliwiające wyjazd z Chin stały się dla mnie bodźcem do odwiedzenia kilku lokalnych miejsc, do których wcześniej nie dotarłem. A opcji jest naprawdę sporo, gdyż myśląc o Chinach często zapomina się o ich rozmiarze. Tu podróż między prowincjami przypomina przemieszczenie się po Europie, a przykładowo dystans pomiędzy Shenzhen i Pekinem jest nieco większy, niż pomiędzy Warszawą i Barceloną.

Naprawdę jest gdzie jeździć.

Tym sposobem trafiłem do prowincji Gansu, w czasach starożytnych będącej swoistą bramą Jedwabnego Szlaku. Tam też nakręciłem swój pierwszy w życiu film. Był to ciekawy proces, gdyż pewnych rzeczy uczyłem się na bieżąco, równocześnie starając się nie zaniedbywać fotografii. Jak na pierwszy raz wyszło naprawdę nieźle i jestem z tego filmu zadowolony do dziś.

Dronem na 5000 m n.p.m

Wychodząc z założenia, że jeśli coś już robić, to robić to w pełni, zakupiłem również drona.

Wprawdzie ubezpieczenie DJI gwarantowało wymianę urządzenia w razie rozbicia, lecz wciąż odczuwałem ogromny dyskomfort latając nad miejscami, gdzie mógł się ktoś znajdować. Mimo nieprzyjemnej sytuacji, gdy straciłem połączenie z dronem w momencie, gdy usłyszałem odgłos nadlatującego helikoptera, proces nauki przebiegł całkiem sprawnie.

Szczęśliwie pustynia Gobi jest raczej słabo zamieszkała, stąd stanowiła doskonały poligon doświadczalny dla pierwszych lotów.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Brak stuprocentowego zaufania do sterowanego zdalnie urządzenia dalej jednak we mnie siedzi, przez co tracę pewnie możliwość wykonania pewnych ujęć, lecz nie potrafię wyrzucić z głowy poczucia, że gdyby coś się stało mogę spuścić to komuś na głowę. W końcu mimo wszystkich systemów bezpieczeństwa, nadal jest to urządzenie elektryczne, które może się popsuć.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Rok później startując dronem w Daocheng Yading, powitała mnie wiadomość, że znajduję się na takiej wysokości, że urządzenie może nie działać normalnie. Było to na 5000 m n.p.m, gdy po raz pierwszy w życiu wysokość w górach dała mi się we znaki.

Brak szansy na aklimatyzację i przeskok z poziomu morza (dosłownie) na wysokość podwójnych Rysów w ciągu dwóch dni nie mogły się dobrze skończyć. Jednak fakt, że tamten wyjazd w ogóle doszedł do skutku – choć kompletnie przemodelowany – jest ogromnym szczęściem.

W dniu, gdy miałem kupować bilety lotnicze do Chengdu, przeczytałem wiadomość, że miasto zostało objęte kwarantanną. Wszystkie loty do innych lotnisk w prowincji miały międzylądowania właśnie w Chengdu, stąd istniała spora szansa, że zamiast chodzić po górach, urlop skończyłbym na przymusowej kwarantannie. Szczęśliwie udało mi się dostać do Shangri-La w północnym Yunnanie i lokalnym autobusem dotrzeć do Syczuanu.

Obok Gansu, Zachodni Syczuan stał się zresztą moim ulubionym miejscem w Chinach, do którego na pewno będę chciał jeszcze wrócić. To miejsce urzeka spokojem, tak nietypowym dla pogrążonych w tłoku hałasie Chin. Gdyby ktoś powiedział mi, że w Kraju Środka zobaczę na wolności sarnę, w życiu bym nie uwierzył. Tymczasem jedna wyszła wprost na mnie z gęstwiny, gdy w deszczowy dzień przemierzałem jeden ze szlaków w rejonie Siguniangshan.

Szczęśliwie akurat miałem wyciągnięty aparat, bo kręciłem jakieś ujęcie, stąd udało mi się uwiecznić ją na filmie.
 


Na przeciwległym biegunie spokoju znalazłem się w tym roku, gdy wyruszyłem do prowincji Shanxi i Pekinu w niezbyt odpowiednim do tego czasie – w trakcie tzw. Złotego Tygodnia, czyli pierwszego tygodnia października. To chyba najgorszy okres do podróży po Chinach, gdyż na wakacje ruszają wtedy całe Chiny. W porównaniu do tego, co wtedy się dzieje, Giewont w szczycie sezonu jawi się praktycznie jako pustelnia. I o ile w prowincji Shanxi było tłoczno, ale nie dramatycznie, tak przedpołudnie w Pekinie, gdy postanowiłem przed lotem odwiedzić po raz pierwszy od 2007 roku okolice Zakazanego Miasta i zrobić zdjęcie, uświadomiło mi dlaczego nigdy wcześniej nie podróżowałem w czasie tutejszych świąt narodowych. Ludzi było tak wiele, że zamknięto dodatkowo pas jezdni udostępniając go pieszym.

Ponadto, przed wejściem na Plac Tiananmen czekała mnie obowiązkowa kontrola osobista z prześwietlaniem bagażu itd. Co było dla mnie szokiem (jak widać, po ponad 10 latach w Chinach nadal można zostać zaskoczonym), po prześwietleniu plecaka wypełnionego sprzętem fotograficznym, dronem, bateriami itp., pierwszą rzeczą, jaką wyciągnęła policjantka był mój notes do chińskiego. Obiekt był najwyraźniej na tyle fascynujący, że pani oddała się lekturze.

W tym momencie podziękowałem i zamiast przez kontrolę, postanowiłem przejść się w inne miejsce.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pekinu na początku października zdecydowanie nie polecam.

„zrobić lepiej, niż poprzednio”

Trzy lata w covidowym zamknięciu wewnątrz Chin i cztery lata bez wizyty w Polsce sprawiły, że również na ojczyznę zacząłem patrzeć inaczej. Dawniej przylot do domu nie był dla mnie powodem do zabrania ze sobą sprzętu – zawsze wolałem zostawić miejsce na inne rzeczy, które mogłem przywieźć w drodze powrotnej. Tym razem wziąłem ze sobą cały komplet, wychodząc z założenia, że trochę wstyd, że kręcę filmy o Chinach, a nie publikuję w chińskich mediach niczego o swoim kraju. Fotografowanie i kręcenie Polski sprawiło mi niesamowitą satysfakcję, i w przyszłym roku będę starał się zrobić to jeszcze lepiej.

Zresztą „zrobić lepiej, niż poprzednio” jest moim motorem napędowym bez względu jak bardzo byłem zadowolony z poprzedniego filmu, czy zdjęć. Kto się nie rozwija ten się cofa, a poprzeczkę trzeba sobie stale podnosić. Nawet, jeśli nie zawsze wszystko wychodzi tak jak się zaplanowało, przynajmniej nie można sobie niczego zarzucić. Równocześnie chętnie podejmuję rękawicę jeśli chodzi o projekty z którymi wcześniej nie miałem styczności – tak choćby na początku tego roku zdarzyło mi się nakręcić teledysk. Fotografia i film, pomimo sporych rozbieżności, są do siebie bardzo zbliżone – w obu chodzi o uchwycenie momentu, choć w różnej rozpiętości czasowej.

Cała magia procesu polega jednak na tym, że każdy ten moment pokazać może w inny, unikalny sposób.

Z drugiej strony w Chinach jak grzyby po deszczu rosną studia fotograficzne połączone z wypożyczalniami strojów i usługami wizażystek. Dzięki temu każde słynniejsze miejsce w Kraju Środka wprost zalane jest kobietami w „tradycyjnych” strojach lokalnych, które w towarzystwie fotografa odhaczają kolejne, te same co setki poprzedniczek punkty zdjęciowe.

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Pasja: Chiny i fotografia. Jak wygląda Kraj Środka od środka?

Nie chcę tu bawić się w ocenianie, czy jest w tym jakiś artyzm – w końcu chodzi o dostarczenie produktu, który zadowoli klienta. A jeśli zdjęcie powoduje czyjąś satysfakcję czy zadowolenie, nie widzę powodu, dla którego miałoby być deprecjonowane. W końcu najgorsza twórczość to taka, która nie budzi żadnych emocji. Chiny to kraj możliwości i oferuje nie tylko przepiękne widoki, a także niezliczone opcje uwiecznienia na zdjęciach. Opcje czasem robią zdjęcia z ukrycia, czasem bez pytania próbują przyczaić się obok, a czasem po prostu pytają o możliwość zrobienia wspólnej fotki.

Nauczony opowieściami, jak ktoś znajdował swoje zdjęcie na reklamie szkoły językowej, w Chinach – w przeciwieństwie do choćby Birmy, czy Laosu – wspólnych zdjęć odmawiam.

Inaczej było jednak podczas mojej pierwszej wizyty w 2007 roku, gdy byłem do wszystkiego nastawiony bardzo optymistycznie. Do dziś pamiętam sytuację z parkingu w Dali, gdy zmierzałem w kierunku wejścia do parku ze słynnymi trzema pagodami. Nagle obok mnie zatrzymał się autobus wycieczkowy, odsunęły się drzwi, a na zewnątrz wypadł zaaferowany jegomość, który z trudem wyrzucił z siebie pytanie „photo?”. Gdy się zgodziłem, z pojazdu wysypali się pozostali pasażerowie i zrobili sobie ze mną grupowe zdjęcie pamiątkowe. Z drugiej strony kilka miesięcy temu w prowincji Shanxi, gdy siedziałem przy stoliku na wewnętrznym placu hotelowym odrabiając zadanie z chińskiego, ochrzaniłem kobietę, która bez jakiegokolwiek pytania próbowała sobie zrobić ze mną w tym momencie selfiaka.

Najwyraźniej nie tylko Chiny się przez te 16 lat zmieniły.

Czy jestem fotografem?

Napisałem o sobie dość sporo, lecz kim tak naprawdę jestem?

Czy jestem fotografem? Chciałbym pewnego dnia móc tak o sobie z pełnym przekonaniem powiedzieć, gdyż wtedy będzie miało to dla mnie konkretne znaczenie. Do tego czasu będę dalej po prostu czerpał radość z samego procesu tworzenia czegoś z niczego.

Nauczyłem się nie patrzeć na cyferki zasięgów. Nie są one żadnym wykładnikiem jakości tworzonych treści i widziałem wielu twórców robiących fantastyczne rzeczy, które zauważa śmiesznie mała liczba osób. Jeśli jednak ktoś po przebiciu się przez ten tekst poczuł chęć poczytania trochę więcej o miejscach wspomnianych powyżej, pooglądania zdjęć, czy filmów – będzie mi szalenie miło. W przyszłości na pewno podzielę się czymś nowym, mam nadzieję spełniającym warunek „lepiej niż poprzednio”. I póki trend ten będzie się utrzymywał, motywacji mi nie zabraknie, co biorąc pod uwagę ogrom obszaru do poprawy zapewni mi zajęcie na długie lata.

Mateusz Gostomski

W tekście użyte są zdjęcia Mateusza, poniżej też galeria Jego przykładowych zdjęć:

Blog Mateusza znajdziecie tu: Chimy.pl

Więcej publikacji o różnych ciekawych hobby i pasjach - poza zegarkami, w dziale tu: pasja.

Chciałabyś/chciałbyś podzielić się z nami swoją pasją? Napisz na adres redakcji - chętnie rozważymy każdy ciekawy temat.

Redakcja Zegarki i Pasja


Tissot - Premium

REKLAMA

Magazyn ZIP - Wszystkie wydania

MAGAZYN Zegarki i Pasja - Wszystkie wydania

ZEGARKI I PASJA NA YOUTUBE

Frederique Constant 420

REKLAMA

Sector 420

REKLAMA

Montblanc 420

REKLAMA

Epos 420

REKLAMA

Greenlogic 420

REKLAMA

Janeba Oris 420

REKLAMA

Atlantic 420

REKLAMA

Warsaw Sirens – naszą pasją są… sił...
Warsaw Sirens – naszą pasją są… sił...
29.04.2023

Podstrony producentów

Zegarki marki Aerowatch
Zegarki marki Alpina
Zegarki marki Atlantic
Zegarki marki Aviator Swiss Made
Zegarki marki Ball
Zegarki marki Bulova
Zegarki marki Błonie
Zegarki marki Certina
Zegarki marki Citizen
Zegarki marki Davosa
Zegarki marki Epos
Zegarki marki Frederique Constant
Zegarki marki G-SHOCK
Zegarki marki Grand Seiko
Zegarki marki Junghans
Zegarki marki Luminox
Zegarki marki Maurice Lacroix
Zegarki marki Michel Herbelin
Zegarki marki Montblanc
Zegarki marki Omega
Zegarki marki Orient
Zegarki marki Orient Star
Zegarki marki Oris
Zegarki marki Perrelet
Zegarki marki Polpora
Zegarki marki Prim
Zegarki marki Rado
Zegarki marki Roamer
Zegarki marki Seiko
Zegarki marki Tissot
Zegarki marki Vostok Europe
Zegarki marki Xicorr
Dołącz do naszego newslettera
i bądź zawsze na bieżąco