Kilkakrotnie już w swoich recenzjach wspominałem o plusach płynących z mojego hobbystycznego blogowania. Dzięki temu, do dnia dzisiejszego, przez moje ręce przeszły już prawie wszystkie młode polskie marki. Dotychczas miałem przyjemność posiadać i testować kilka modeli od G. Gerlach czy też Xicorr’a, jak i również mogłem zapoznać się z produktami Vratislavi oraz nowych Błonie.
Kiedy więc nadarzyła mi się okazja przetestowania najmłodszego producenta, jakim aktualnie na naszym rynku jest gdańska firma Balticus, nie mogłem oczywiście odmówić sobie tej przyjemności, zważywszy również, że ich pierwszy model na udostępnianych zdjęciach prototypu oraz wizualizacjach prezentował się dość interesująco.
Stylowy zegarek, nawiązujący swoją koncepcją do kompresorów, w połączeniu z bransoletą typu mesh, wewnętrznym, obrotowym pierścieniem i interesującą tarczą nie może wszak się nie podobać.
Tym bardziej, że szeroka gama kolorystyczna zaproponowana przez producenta również ułatwia dobranie czegoś w sam raz dla siebie. Ponieważ jednak zdjęcia jak i wizualizacje nigdy nie są w stanie oddać w 100 procentach końcowego efektu, ze sporą niecierpliwością czekałem na obiecaną od Bartosza przesyłkę, aby móc w końcu zweryfikować na żywo swoje wyobrażenia co do pierwszego produktu marki Balticus.
Muszę przyznać, że do tej pory przed największym wyzwaniem postawiła mnie firma Xicorr, która to przysłała mi do testów dwie różne wersje modelu F125p.
Po otrzymaniu paczki, a raczej paczek, poprzeczka ponownie została podniesiona, bowiem model Grey Seal dotarł do mnie w aż czterech - z siedmiu dostępnych - wariantów kolorystycznych.
Tym razem przerosło to jednak moje możliwości i postanowiłem skupić się na jednej wersji, która to również stanowi tło dla witryny internetowej producenta.
Zegarek dociera do nas w dość interesującym, niedużym, zapinanym na zamek pudełeczku z logo nowej marki Balticus. Opakowanie to ma swoje niepodważalne zalety, bo mimo niewielkich gabarytów, w środku miejsca okazało się wystarczająco tyle, aby zmieścić drugi, gratisowy pasek bądź bransoletę typu mesh, w zależności od tego w co aktualnie wyposażony jest nasz egzemplarz.
Jego walory docenimy również chcąc zabrać dodatkowy zegar na wakacje, gdzie tego typu opakowanie może sprawdzić się idealnie jako wariant podróżny, a że nie będzie można wyeksponować go jak innych drewnianych szkatułek, w przypadku większej kolekcji i tak nie ma znaczenia.
Niekwestionowaną jego zaletą jest również wpływ na cenę całego zestawu, ale o tym powiem jeszcze kilka słów później.
Chwytając Gray Seal w rękę czuć jego przyjemną wagę, która to jest charakterystyczna dla zegarków wyposażonych w mechanizmy z automatycznym naciągiem.
W całości polerowana koperta o typowo uniwersalnych, męskich rozmiarach wynoszących odpowiednio 43 mm średnicy, 50 mm od ucha do ucha i 12 mm wysokości, wzbudza pozytywne emocje.
Równie interesująco prezentują się także mocno zagięte, wyrazie zaakcentowane względem koperty, masywne uszka, które w połączeniu z płaskim dekielkiem gwarantują nam dobre przyleganie testowanego zegarka do dłoni.
Przyglądając się dokładniej kopercie warto również zwrócić uwagę na nietypowy akcent w postaci zastosowanego, widocznego rantu na powierzchni polerowanej lunety, który to również nadaje projektowi specyficznego, indywidualnego charakteru.
Uzupełnienie całości koncepcji stanowią oczywiście dwie umieszczone w dość nietypowym układzie koronki.
Główna, odpowiedzialna za ustawienie czasu i daty, jest zakręcana i sygnowana, co przy klasie wodoszczelności zadeklarowanej przez producenta nie powinno nikogo dziwić.
Do pracy obu nie można mieć żadnych zastrzeżeń, bo zarówno gwint w podstawowej chwyta pewnie, jak i opór dolnej koronki jest wystarczający, aby precyzyjnie móc operować wewnętrznym pierścieniem bez obaw o jego przypadkowe przestawienie.
Tarcza to mocny punkt programu.
Szara, lekko metaliczna kolorystyka, w połączeniu z fakturą fal na tarczy, miło na żywo zaskakuje.
Dodając do tego nakładane, polerowane indeksy, wypełnione sporą ilości masy luminescencyjnej, dobrze wpisujące się w projekt wskazówki z jeszcze jej mocniejszą warstwą i nakładaną ramkę sekundnika, mamy sporo mocnych argumentów na plus.
Choć ten ostatni okazuje się być zbyt przesłodzony.
Niestety zastosowana ramka pogłębiła jedynie dystans do daty przez co stała się ona dość nieczytelna. Także zamontowane płaskie, szafirowe szkło z wewnętrzną warstwą antyrefleksyjną, w połączeniu z lekko metalicznym kolorem tarczy nie ułatwia nam odczytu napisów znajdujących się na tarczy, choć ten problem występuje zapewne jedynie w szarej wersji kolorystycznej.
Cóż zawsze jest "coś za coś".
Kilka słów wypada powiedzieć także o wewnętrznym, obrotowym pierścieniu z naniesioną skalą minutową.
Wiele osób komentowało projekt, wskazując na zbyt grubą czcionkę, choć same indeksy pięciominutowe stanowią idealne przedłużenie lumy na indeksach godzinowych i na żywo tak nie rażą.
Niestety, jest to koszt i ryzyko jakie poniósł producent chcąc zapewnić nam choć odrobinę efektu ich świecenia, bo warto wspomnieć, że "Foka Szara" świeci bardzo przyjemnie.
Od strony dekielka nie mogło zabraknąć szklanej witryny, na której znalazł się czarny rysunek foki szarej. Poza tym akcentem, producent pokusił się również o umieszczenie swojego logo na rotorze - służącego do nakręcania sprężyny napędowej - japońskiego mechanizmu produkcji Citizena o symbolu 9015.
Ta oparta na 24 kamieniach łożyskujących konstrukcja stanowi świetną alternatywę dla popularnej szwajcarskiej Ety 2824-2, gwarantując nam przy tym równie przyjemnie płynącą sekundę.
Poza tożsamą częstotliwością pracy wynoszącą 4 Herce główną jego zaletą są jednak niewielkie wymiary, które umożliwiają produkcję dużo cieńszych zegarków.
Oczywiście mechanizm ten posiada również funkcję stop sekundy i ręcznego nakręcania sprężyny, rezerwa zaś oscyluje w granicach 42 godzin.
Tak jak już wspominałem, Grey Seal dociera do nas w zestawie ze skórzanym paskiem oraz bransoletą typu mesh i trzeba przyznać, że oba warianty pasują wyjątkowo dobrze do charakteru zegarka. Podczas testu większość czasu nosiłem jednak testowy model na skórze, która to jak rzadko kiedy zaskoczyła mnie pozytywnie swoją jakością.
Przede wszystkim jednak gwarantuje ona bardzo dobry komfort noszenia.
Odpowiednia jej grubość i sztywność, w połączeniu z przeszyciem grubą nitką w nawiązującym do tarczy kolorze, wizualnie również sprawia bardzo pozytywne wrażenie dobrze wpisując się w całość projektu. Jej ukoronowanie stanowi świetnie prezentująca się, masywna, sygnowana, polerowana klamra.
Na pewno ten 22 mm pasek stanowi mocny punkt całego zestawu.
O bransolecie typu mesh też specjalnie nic złego nie można powiedzieć.
Prezentuje się ona atrakcyjnie i - co najważniejsze - do jej odpowiedniego dopasowania wystarczy nam zwykły, zegarmistrzowski śrubokręt, bo została ona wyposażona w zdejmowane, skręcane ogniwa. Jeżeli ktoś lubi nosić zegarki "na żelastwie", to także nie powinien mieć uwag do komfortu jego użytkowania, choć mnie kilka włosków na nadgarstku z tego powodu ubyło.
Zastosowane zapięcie również działa bez zarzutu, a fakt, że bransoleta tego typu znajduje się w każdym zestawie, na pewno wart jest odnotowania, gdyż większość producentów wprowadziłaby ją jako droższą opcję.
Przez prawie dwa tygodnie testów Grey Seal wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie.
Uniwersalne wymiary wygodnej koperty połączone ze sporą klasą wodoszczelności, ciekawą kolorystyką tarczy, szafirowym szkłem i szybkim, japońskim mechanizmem, to niewątpliwe jego mocne atuty. Spora ilość chwytliwych smaczków w postaci obecności charakterystycznych fal na tarczy, nakładanych indeksów, czy też wewnętrznego, obrotowego pierścienia także stanowi o jego sile.
Wady?
Jak na debiut dla mnie nie ma ich zbyt wiele.
Główny zarzut można mieć tu jedynie do okna datownika, które pomimo zastosowania polerowanej ramki jest praktycznie nieczytelne. Dla mnie mogłoby go po prostu nie być, a projekt nic a nic nie straciłby na swojej atrakcyjności. Osobiście także niespecjalnie do gustu przypadła mi zastosowana na obrotowym pierścieniu czcionka, która wydaje się zbyt masywna, choć ma to swoje uzasadnienie.
W końcu coś, co spotykane jest nad wyraz często także i u innych producentów, a co zawsze mnie razi, czyli zastosowany inny odcień warstwy luminescencyjnej na wskazówkach i indeksach.
Oczywiście zdaje sobie sprawę, że dzięki temu świecą one wyraźniej i czytelniej, ale czy jest to aż tak ważny argument za tego typu rozwiązaniem?
Cena tak skonfigurowanego zestawu została skalkulowana na poziomie 1 100 złotych, co w moim odczuciu jest miłym zaskoczeniem.
Wpisuje się ona idealnie w polskie realia rynkowe oraz konkurencyjne, rodzime produkty.
Za debiutanckim projektem Balticus'a przemawia zapewne wysoka klasa wodoszczelności, szeroka gama kolorystyczna oraz załączone dwa paski w zestawie: skórzany i typu mesh.
Jeżeli więc stylistyka Wam odpowiada to produkt na pewno wart jest zainteresowania.
Moim zdaniem jest to mocny start nowej, polskiej marki, a czy kolejny produkt podwyższy poprzeczkę czas pokaże.
Autor: Jacek Słanina