Pomimo, że w kolekcji wciąż nie mam prawdziwego, militarnego zegarka, to od zawsze miałem do nich słabość. Wydaje mi się, że ich prosta, uniwersalna i przede wszystkim praktyczna stylistyka dobrze pasuje do mojego codziennego stylu życia.
Cechy te sprawiły, że już na początku swojej przygody zegarkowej stałem się posiadaczem bardzo udanego i lubianego modelu jakim jest Seiko 5 SNK803K2, potocznie nazywanego „piątka”. Niestety, jego niewielkie rozmiary spowodowały, że aktualnie cieszy on już innego użytkownika, a w moim pudełku pozostała po nim jedynie pustka, której nadal nie potrafię zapełnić.
Oczywiście, przez ostanie lata kilkakrotnie już próbowałem znaleźć godnego następcę dla budżetowej piątki, ale zawiesiła ona poprzeczkę na tyle wysoko, że żaden z dotąd zakupionych zegarków nie był w stanie sprostać temu wyzwaniu.
Kiedy usłyszałem, że do naszej redakcji ma dotrzeć na testy zegarek marki Glycine nie wiedziałem jeszcze, że to właśnie on może okazać się godnym rywalem dla spuścizny pozostawionej po militarnej „piątce”.
Co prawda firma ta od zawsze kojarzyła mi się z ich sztandarowym produktem jakim jest model Airman, jednak w swoim portfolio ten szwajcarski producent posiada również linię zegarków sygnowanych przydomkiem „Combat”.
Już sama nazwa wskazuje, że seria ta ma spore militarne aspiracje. Jak to dokładnie wygląda w praktyce przyszło mi się przekonać na bazie przesłanego do redakcji modelu Combat 7.
Po otrzymaniu oraz rozpakowaniu paczuszki ze sporym uśmiechem zareagowałem na kolorystykę otrzymanego do testów egzemplarza.
Skojarzenia ze wspomnianą na wstępie „piątką” stały się oczywiste.
Piaskowy odcień tarczy w połączeniu z parcianym paskiem typu nato od razu przywołały we mnie miłe wspomnienia. Pomijając więc pudełko wraz z całą jego zawartością, bez chwili zastanowienia zabrałem się za przymiarkę testowanego modelu Glycine, a efekt?
Całkiem niezły!
Co w przypadku specyficznej urody militarnych czasomierzy należy zaliczyć na spory plus!
Pewnie wiele osób w tym momencie zastanawia się, czy przypadkiem zegarek, którego cena przekracza pułap trzech tysięcy złotych nie powinien wywoływać, aby efektu „wow” na ręku?
W przypadku modeli militarnych moim zdaniem zdecydowanie nie.
To właśnie ich surowa, prosta i ponadczasowa stylistyka stanowi o ich prawdziwej sile.
Brak specjalnych funkcji sprawia, że ich głównym zadaniem jest po prostu wskazywanie czasu, a ich praktyczna strona przeważa tu nad designem.
I taka właśnie jest testowana przeze mnie Glycine.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że kwota jaką przyjdzie nam za nią zapłacić ma również swoje odzwierciedlenie w jakości wykonania i poza stylistyką porównywanie jej do wspomnianej na wstępie, japońskiej „piątki” mija się po prostu z celem.
Abstrahując więc już od analogii do Seiko przyjrzyjmy się bliżej tej militarnej propozycji szwajcarskiego producenta.
Już na wstępie sporym zaskoczeniem okazały się dla mnie wymiary opisywanego Combat’a.
Ilekroć podczas testu spoglądałem na nadgarstek nie mogłem uwierzyć, że na ręku mam zegarek, które koperta ma średnicę aż 42 mm.
Sytuacja ta intrygowała mnie na tyle, że dwukrotnie mierzyłem zegarek suwmiarką, aby potwierdzić dane ze specyfikacji producenta. Kluczem do sukcesu okazuje się oczywiście jasna kolorystyka, która została tu połączona z polerowaną lunetą.
Takie zestawienie spowodowało, że optycznie zegarek wygląda na sporo mniejszy niż jest w rzeczywistości. Także niewielkie wymiary od ucha do ucha oraz wysokość wynoszące odpowiednio 50 mm i 12 mm przekładają się bezpośrednio na proporcje koperty, a to w konsekwencji na komfort jej użytkowania.
Wszystkie powierzchnie, w tym również specyficzna osłona sygnowanej, niewielkiej koronki, zostały wypolerowane na lustro. Jedynie na górnej powierzchni uszu producent pokusił się o zastosowanie odrobiny odmiany w postaci lekkiego szczotkowania.
Krótkie, dobrze wyprofilowane uszka nie są również bez znaczenia dla zastosowanego w zestawie paska. To właśnie dzięki takiej konstrukcji zegarek wyjątkowo dobrze współgra z wszelkiej maści parciakami. Jeżeli jednak nie jesteście zwolennikami takich pasków, moim zdaniem na skórze Combat będzie prezentować się równie atrakcyjnie.
Zresztą pozostałe wersje kolorystyczne siódemki w takim właśnie połączeniu występują.
Wspominając już o pasku trudno jednak się nie zgodzić, że to właśnie jego stylistyka stanowi mocny, militarny akcent projektu.
Obecność metalowych szlufek, sporej, szczotkowanej, sygnowanej klamerki oraz sama jego spora długość, która zmusza nas do lekkiego jego wywinięcia, tworzą spójną całość i dodają całości roboczego charakteru.
Nie sposób również jest nie zauważyć praktycznej strony tego typu pasków, które idealnie sprawdzają się w upalne dni oraz stanowią świetną i przede wszystkim komfortową alternatywę dla ich skórzanych odpowiedników.
Na tarczy widać dziedzictwo marki związane z lotnictwem.
Prosta, czytelna tarcza w charakterystycznym stylu dla zegarków typu pilot prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Duże, godzinowe, arabskie indeksy zostały perfekcyjnie wykonane za pomocą sporej ilości masy luminescencyjnej.
Dzięki temu uzyskały one lekko przestrzenny charakter zaś ich kolor idealnie współgra z odcieniem zastosowanego paska.
W miejsce indeksu na godzinie trzeciej ładnie wkomponowano okienko datownika, dzięki czemu nie zaburzono symetrii tarczy. Wszystkie nadruki i napisy na tarczy wykonane zostały czarnym kolorem, który dobrze pasuje do obwolut prostych wskazówek – godzinowej i minutowej.
Na tych oczywiście również nie mogło zabraknąć masy luminescencyjnej, choć jej kolor jest o ton jaśniejszy niż tej użytej do wykonania indeksów godzinowych. W efekcie tego zabiegu w nocy wskazówki świecą wyraźniej lepiej i dłużej. Jedyny akcent kolorystyczny ożywiający tarcze stanowi czerwona wskazówka strzelistego sekundnika.
Wszystko to podziwiać możemy przez szafirowe szkło, co w tym pułapie cenowym jest oczywiście standardem.
W konsekwencji zastosowanego paska w codziennym użytkowaniu nie będziemy mogli skorzystać z umieszczonej w zakręcanym dekielku szklanej witryny.
Jeżeli jednak zastosujemy dla niego alternatywę, to w efekcie będziemy mogli podejrzeć pracę mechanizmu o oznaczeniu producenta GL-224.
Nie jest to nic innego, jak popularna szwajcarska ETA 2824-2, która w testowanym egzemplarzu została przyozdobiona przez producenta. Zabieg ten jednak ograniczył się tylko i wyłącznie do umieszczenia logo na rotorze.
Poza tym jest to nadal sprawdzona konstrukcja, bazująca na 25 kamieniach łożyskujących i pracująca z częstotliwością 4 herców. Rezerwa chodu oscyluje tu w granicach 38 godzin, co na tle dzisiejszej konkurencji niczym specjalnym się nie wyróżnia.
Oczywiście, mamy to również możliwość skorzystania z ręcznego dokręcania sprężyny jak i funkcji stop sekundy.
Militarny model od Glycine nosi się bardzo dobrze, choć przeszło tydzień testów sprawił, że zdałem sobie również sprawę z pewnych wad tego projektu.
Wynikają one głównie z zastosowanej specyficznej, wymagającej kolorystyki.
To właśnie ona powoduje, że zegarek staje się mocno zobowiązujący, a dobór odpowiedniej garderoby może okazać się nie lada wyzwaniem.
Mam również wrażenie, że w tej wersji Combat 7 jest po prostu zegarkiem sezonowym, który idealnie wpisuje się w wakacyjne klimaty, co dodatkowo podkreśla także zastosowany w zestawie parciany pasek typu nato.
Spoglądając na zegarek z tej perspektywy okazuje się, że może on stanowić świetną alternatywę dla osób, które nie przepadają za zegarkami typu „diver” i stanowczo wolą bardziej klasyczną, stonowaną stylistykę.
Należy jednak wówczas pamiętać o jego klasie wodoszczelności wynoszącej jedynie WR50.
Jedno jest pewne – szukając ciekawych zegarków tego typu, warto zapoznać się bliżej z ofertą marki Glycine, czego najlepszym przykładem jest testowany przeze mnie model.
Autor: Jacek Słanina